Podczas akcji, która trwała 35 minut, co najmniej 1 policjant poniósł śmierć. Żołnierze użyli broni automatycznej i granatów ogłuszających. Correa wkrótce pojawił się na balkonie pałacu prezydenckiego i oświadczył zgromadzonym tłumom, że było to coś więcej niż zwykły protest policjantów. "Było tam wielu intruzów ubranych po cywilnemu i wiemy skąd pochodzili" - powiedział, ale nie podał żadnych konkretów. Correa podziękował swym zwolennikom, którzy przyszli mu z pomocą "i byli gotowi umrzeć broniąc demokracji".
Prezydent był uwięziony w szpitalu przez ponad 12 godzin po tym jak protestujący przeciwko pozbawieniu ich przywilejów policjanci rzucili w jego kierunku pojemnik z gazem łzawiącym i oblali go wodą z armatki wodnej. Według świadków, Correa, który chciał przemówić do protestujących, był bliski uduszenia. Prezydent schronił się w pobliskim szpitalu, gdzie udzielono mu pomocy, ale budynek został otoczony przez protestujących.
Protest policjantów spowodował chaos w całym kraju i zmusił władze do wprowadzenia stanu wyjątkowego. W starciach policjantów ze zwolennikami prezydenta zginęła co najmniej 1 osoba a 6 zostało rannych.
Armia zadeklarowała lojalność wobec prezydenta, chociaż jej głównodowodzący gen. Ernesto Gonzales oświadczył, że nowe przepisy pozbawiające policjantów ich przywilejów powinny zostać "zrewidowane lub nie wejść w życie".
Zbuntowani policjanci protestowali przeciwko uchwalonemu w środę przez Zgromadzenie Narodowe przedłużeniu w policji stażu wymaganego do uzyskania awansu oraz zniesieniu niektórych nagród pieniężnych.