Zdaniem agencji AFP, wtorkowa demonstracja jest największą od trzech tygodni, to jest od początku protestów 25 stycznia br.
Według agencji Reutera, na placu Tahrir (Wyzwolenia) zgromadziło się ponad 100 tys. osób, domagających się ustąpienia prezydenta Hosniego Mubaraka, a zdaniem agencji AP - nawet 250 tys. osób.
"Nie jestem bohaterem, to wy jesteście bohaterami" - powiedział Ghonim, jeden z najważniejszych młodych organizatorów protestów, który założył ich grupę na Facebooku.
"Nie odstąpimy od naszego żądania, a jest nim upadek reżimu" - zapewnił Ghonim, który jest dyrektorem ds. marketingu firmy Google na Bliski Wschód i Afrykę Północną. Na słowa Ghonima demonstrujący zareagowali gromkimi oklaskami.
Ghonim złożył również kondolencje rodzinom ofiar protestów. We wtorek rano w internecie antyrządowi działacze umieszczali zdjęcia "męczenników".
Pracownik Google został zatrzymany przez władze pod koniec stycznia i był przetrzymywany w areszcie przez 12 dni. W tym czasie nie wiedział, co dzieje się na ulicach egipskich miast.
W poniedziałek udzielił telewizyjnego wywiadu transmitowanego na żywo. "Nie jestem symbolem, czy bohaterem, ani niczym w tym rodzaju, ale to co mi się przytrafiło to przestępstwo. Musimy zetrzeć ten system oparty na braku możliwości wypowiadania się" - oświadczył wówczas.
Gdy dziennikarz powiedział mu, że podczas protestów zginęło ok. 300 osób, Ghonim rozpłakał się.
Według antyrządowych działaczy, łzy Ghonima kontrastują z brakiem skruchy ze strony prezydenta Mubaraka, który w zeszłotygodniowym przemówieniu do narodu nie wspomniał o ofiarach śmiertelnych demonstracji.
W ciągu 12 godzin od zakończenia wywiadu 120 tys. osób przyłączyło się na Facebooku do grupy o nazwie: "Upoważniam Waela Ghonima do wypowiadania się w imieniu egipskich rewolucjonistów".
"Ghonim jest egipskim Bouazizim" - napisał dziennikarz Mohamed Al-Dżarhi, porównując działacza do 26-letniego Tunezyjczyka Mohameda Bouaziziego, który podpalił się w połowie grudnia. Jego desperacki akt wywołał falę antyrządowych demonstracji w Tunezji, które doprowadziły do obalenia prezydenta Ben Alego.
Protestujący z placu Tahrir odrzucają dialog z władzami Egiptu, prowadzony od kilku dni przez opozycję. We wtorek wiceprezydent Omar Suleiman oświadczył, że prezydent Mubarak powołał komisję mającą na celu opracowanie zmian w konstytucji oraz oddzielny organ, którego zadaniem będzie monitorowanie wprowadzanych reform. Dzień wcześniej rząd poinformował o 15-procentowej podwyżce pensji pracowników rządowych.
"Dialog przedłuża życie reżimu. Nie dla dialogu, dopóki Mubarak nie odejdzie" - głosi jeden z transparentów na placu Tahrir.
"Żadne z naszych żądań nie zostało wysłuchane" - powiedział 36-letni protestujący Mohamad Nizar. "Ogłosili podwyżkę płac. Chcą nas przekupić. To tylko polityczne łapówki, służące uciszeniu ludzi" - dodał.
We wtorek do antyrządowych protestów doszło także w innych miastach Egiptu. W Aleksandrii zebrało się kilkadziesiąt tysięcy osób. Według fotografów agencji AFP, były to największe dotychczas protesty w tym mieście. Tysiące ludzi także wyszły na ulice Al-Mansury, Asjutu, Ismailii czy Suezu, żądając odejścia prezydenta Mubaraka.
Ponadto ok. 3 tys. pracowników firm w strefie Kanału Sueskiego protestowało tego dnia przeciwko niskim płacom i warunkom pracy.