20 stycznia, w wyniku eksplozji dwóch ładunków wybuchowych, uszkodzona została siedziba miejscowej kompanii węglowej oraz centrum handlowe; nikt nie ucierpiał.
"Do zatrzymania podejrzanych o zorganizowanie zamachów doszło wczoraj (w poniedziałek)" - oświadczył Farynnyk.
Wiadomość tę potwierdził też prokuratur obwodu donieckiego, Wołodymyr Halcow. "Podczas przesłuchań podejrzani przyznali się do winy" - oznajmił.
Nie ujawniono, kim są zatrzymani, ani z jakich pobudek działali.
Tuż po wybuchach w Makiejewce śledczy znaleźli list, w którym domniemani organizatorzy zamachów pisali, że domagają się 4,2 mln euro okupu. Zagrozili, że jeśli nie dostaną tych pieniędzy, w mieście wybuchnie kolejnych pięć ładunków, jednak nie spełnili swych gróźb.
Szef Służby Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU) Wałerij Choroszkowski oświadczył wówczas, że śledztwo traktuje tę sprawę jako akt terroru. Podkreślił jednocześnie, że - zdaniem SBU - organizatorzy zamachów działali wyłącznie z pobudek finansowych.
Polityczna przeciwniczka Janukowycza, była premier Julia Tymoszenko oceniała tymczasem, że wybuchy w Makiejewce mogły być chwytem, zastosowanym przez władze w celu odwrócenia uwagi od ważniejszych problemów, m.in. od złej sytuacji gospodarczej kraju.