Podkreślił, że liczba Polaków w Libii, o których wiadomo polskiej placówce, stale rośnie, ponieważ "jak to często bywa w nagłych sytuacjach, wiele osób, które do tej pory się nie rejestrowały, zgłasza się do ambasady".

Polacy w Libii są rozrzuceni na dużym obszarze, koncentrują się m.in. w dużych miastach: Trypolisie, aglomeracji Trypolisu i Misracie w regionie Trypolitania oraz w Bengazi, Bajdzie i Tobruku w Cyrenajce, gdzie doszło do najostrzejszych starć. Nieduża grupa mieszka też w pustynnej południowej części kraju - poinformował konsul.

Reklama

Dyplomata zaznaczył, że na razie "z pewnymi wyjątkami" utrzymywane są połączenia telefonii komórkowej nawet między miejscowościami opanowanymi przez demonstrantów. "Mamy kontakt z większością środowisk polskich. Wydaje się, że nikomu jak na razie nie stała się krzywda" - zapewnił.

Guliński powiedział, że sam telefonuje do "reprezentatywnych osób, które mają kontakt z innymi osobami", a w poniedziałek ambasada otrzymała bardzo dużo telefonów od Polaków w różnych częściach Libii. Ludzie dzwonią, żeby m.in. dowiedzieć się, jaka jest sytuacja, ponieważ w kraju jest słaby obieg informacji, także w normalnych warunkach - wyjaśnił konsul. "Czasami ludzie w jednym mieście nie są do końca pewni, co się dzieje kilka dzielnic dalej albo co się dzieje w sąsiednich miastach" - zaznaczył.

Część dzwoniących osób jest zainteresowana ewentualnym wyjazdem z kraju. "Na razie rozważamy taką kwestię - powiedział rozmówca PAP. - Ponieważ Cyrenajka jest w dużej mierze objęta powstaniem i nie mamy jasności co do zgody na lądowanie samolotu na lotnisku w Bengazi, na razie zbieramy informacje o liczbie zainteresowanych ewentualnym powrotem do kraju".

Guliński powiedział, że ambasada nie chce namawiać Polaków "do opuszczania miejsc, w których mieszkają, w których są znani i mają bliskie kontakty z ludnością", ponieważ ze względu na znaczne odległości podróżowanie może nie być bezpieczne. "Czasami pozostanie na miejscu, gdzie jesteśmy znani, jest bezpieczniejsze" - zaznaczył.

Konsul powiedział, że nie chce precyzować, jak liczna jest grupa osób ewentualnie zainteresowanych powrotem. "To są indywidualne decyzje i te osoby często nam mówią: 'tak, ale, tak, jeśli sytuacja się pogorszy'" - wyjaśnił Guliński.

Reklama

Dodał, że kilku Polaków w Libii ucierpiało na skutek najść i musiało zmienić miejsce pobytu, ponieważ ich miejsce zamieszkania zajęły inne osoby. Wskazał, że podobne incydenty zdarzały się w Libii także wcześniej, np. miesiąc temu.

Od 15 lutego, kiedy wybuchły protesty, zginęło w Libii ponad 200 osób. Uczestnicy demonstracji domagają się ustąpienia Muammara Kadafiego, który rządzi krajem od 42 lat. Według źródeł medycznych i świadków, policja odpowiada na protesty strzałami ostrą amunicją.