Nie mówiąc wiele o formie tego zaangażowania, Niaklajeu powtórzył, że będzie domagał się zwolnienia osób aresztowanych po wyborach. Kampania "Mów Prawdę!" opracuje też projekty związane z sytuacją społeczną i gospodarczą na Białorusi. Niaklajeu ocenił, że trzeba się przygotowywać do wybuchu niezadowolenia społecznego, który według niego nastąpi za około pół roku. Według niego należy "stworzyć program społeczny, stabilizacyjny, który minimalizowałby następstwa tego, co czeka nas prędzej czy później".

Reklama

"Ludzie nie łączą w swojej świadomości tych kolejek w kantorach, po kaszę gryczaną i po sól, z tym, co dzieje się w polityce - z więźniami politycznymi, z tymi decyzjami, jakie władza podejmuje w ostatnim czasie. Władza (...) również myśli w ten sposób, nie tylko z przyczyn ideologicznych - oddziela kryzys finansowy od politycznego - jakby nie miały ze sobą nic wspólnego" - ocenił.

Niaklajeu nie wyjaśnił, czy dowodzona przez niego kampania społeczna "Mów Prawdę!" przekształci się w partię polityczną. "To pytanie zadawali mi śledczy (po aresztowaniu) ze 150 razy" - zauważył. "Myślimy o tym" - dodał.

Mówił też o zapowiedzianych przez Unię Europejską dalszych sankcjach wobec przedstawicieli władz białoruskich. "Jeśli nie będzie problemu więźniów politycznych, to nie będzie problemu sankcji. Wszystko się na tym opiera" - powiedział. Według niego władza myli się, widząc we wprowadzeniu restrykcji prowokację ze strony opozycji, która wzywa Unię do wywierania presji na władze. "Nie ma co zajmować się prowokacjami - tym, że oni (opozycja) tylko myśleli o tym, jak wprowadzić sankcje. Gdybyśmy o tym myśleli, one już by były" - mówił Niaklajeu.

Sąd uznał byłego kandydata i jego współpracowników z kampanii "Mów Prawdę" za winnych "przygotowywania działań poważnie naruszających porządek publiczny" podczas demonstracji opozycji w Mińsku w wieczór wyborczy 19 grudnia. Tysiące ludzi protestowało wówczas przeciw oficjalnym wynikom wyborów, dającym niemal 80 proc. głosów urzędującemu prezydentowi Alaksandrowi Łukaszence.

Niaklajeu nie był na demonstracji - jeszcze przed zakończeniem głosowania został pobity przez nieznanych sprawców, według opozycji - oddziały specjalne milicji. Potem został uprowadzony ze szpitala i przeniesiony do aresztu śledczego KGB, a później nałożono na niego areszt domowy, w którym przebywał do procesu.