Niemiecki dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung", pisząc o kryzysie politycznym w Rumunii, nawiązuje do sytuacji Polski. Pisze, że niespełna 10 lat temu wówczas przyszły polski premier Jarosław Kaczyński dokonał interesującego odkrycia, którym miał być "czworokąt bermudzki".

Reklama

Od trójkąta bermudzkiego różnił się nie tylko położeniem, ale też tym, że definiowano go nie za pomocą geograficznych, a politycznych współrzędnych. Tworzyły go bowiem kliki służb specjalnych, byli komuniści, którzy stali się socjaldemokratami, biznesmeni wywodzący się z dawnej nomenklatury oraz zorganizowana przestępczość. W czworokącie bermudzkim Kaczyńskiego nie znikały samoloty i statki, ale - jego zdaniem - polska demokracja i bardzo dużo pieniędzy - pisze niemiecka gazeta.

Dodaje, że kontury tego czworokąta dało się rozpoznać w gąszczu afer korupcyjnych, w który zaplątany miał być dawny rząd SLD. Na ten gospodarczo-polityczny biotop Kaczyńscy zwrócili dużą część swojej energii, gdy jesienią 2005 roku wygrali wybory prezydenckie i parlamentarne. Ich zdeklarowanym celem było wysuszenie tego bagna i nadrobienie w ten sposób tego, co w ich mniemaniu zaniedbano po transformacji 1989 roku - pisze dziennik.

W swym rewolucyjnym ferworze Kaczyńscy skłaniali się do prowadzenia walki przeciwko rzeczywistym i wyimaginowanym układom za pomocą wątpliwych z punktu widzenia państwa prawa środków i ogłaszania wrogiem Polski każdego, kto nie był z nimi. Te działania były ozdobione obrazowym patriotyzmem i demonstracyjnie konserwatywnym katolicyzmem - składnikami, które na zachodzie Europy wywołały sporo zdziwienia. Obraz dopełniło to, że aby przeforsować swoją politykę, Kaczyńscy zawarli koalicję, do której należała skrajnie prawicowa i otwarcie antysemicka partia - ocenia konserwatywna gazeta.

Reklama

"FAZ" dodaje, że Kaczyńscy zasłużyli na swój katastrofalny wizerunek. Tymczasem pomimo afer w kraju poprzedni postkomunistyczny rząd nie mógł już cieszyć się lepszą opinią za granicą, bo mówił rzeczy, które w większości nie wywoływały zgorszenia w pozostałych krajach kontynentu.

Ani polscy postkomuniści, ani też polska prawica nie są w swym zachowaniu osamotnieni we wschodniej Europie. Dla prawicowych polityków, z których wielu w czasie dyktatury działało w antykomunistycznej opozycji, częścią tożsamości jest to, by nie kierować się oportunizmem w tym co czynią i mówią. To jednak staje się wyniosłą pozą - tak jak można zaobserwować na zachodzie Europy u genetycznie opozycyjnej lewicy. Dawni komuniści natomiast mają wyczucie oportunizmu. W czasach realnego socjalizmu było to podstawą dostępu do władzy, posad i przywilejów. Opowiedzenie się po stronie politycznego kierunku jest dla nich środkiem do celu - ocenia "FAZ".

Według gazety podobna sytuacja panuje aktualnie na Węgrzech. Miażdżące zwycięstwo wyborcze narodowo-konserwatywnej partii Fidesz pod wodzą premiera Viktora Orbana sprzed dwóch lat miało wiele powodów, a jednym z nich była złość na kumoterstwo i samoobsługową mentalność socjalistów. Celem Orbana, tak jak kilka lat temu Kaczyńskich w Polsce, jest dokończenie przełomu systemowego z 1989 roku, poprzez ostateczne złamanie władzy beneficjentów dyktatury (oraz ich spadkobierców). Sięga on po wątpliwe metody i także on pozwala przygrywać pompatyczną narodowo-patriotyczną muzykę, która budzi zdziwienie na zachodzie Europy - pisze "FAZ".

Trwa ładowanie wpisu

Reklama

UE słusznie patrzy Orbanowi na ręce. W Polsce i na Węgrzech ukryte zagrożenie dla demokracji ze strony przyjaznych, postępowych, socjaldemokratycznych partii wywodzących się z dawnego aparatu państwowego, jest już niewielkie. Można spierać się o to, czy stało się tak dzięki Kaczyńskim i Orbanom tego świata czy też chodzi o przykłady udanego samodemontażu. Jednak przykład Rumunii pokazuje, że ponad 20 lat po upadku dyktatury wschodnioeuropejski "czworokąt bermudzki" ciągle może rozwinąć zadziwiającą siłę wciągania. Inaczej, jak w Polsce, gdzie znikło w nim jedynie dużo pieniędzy, tam (w Rumunii) faktycznie istnieje ryzyko zniknięcia demokracji i państwa prawa - ocenia "Frankfurter Allgemeine Zeitung".

W zeszłym tygodniu rumuńska koalicja rządowa - Unia Społeczno-Liberalna (USL) - doprowadziła do zawieszenia konserwatywnego prezydenta Traiana Basescu w obowiązkach na 30 dni; 29 lipca odbędzie się referendum w sprawie odsunięcia go od władzy. Trybunał Konstytucyjny uprawomocnił tę decyzję, ale też uznał, że Basescu nie złamał konstytucji, jak twierdzi USL. Wcześniej rząd wszedł w konflikt z Trybunałem Konstytucyjnym, który oskarżył premiera o ataki na swoją niezawisłość.