Tym, którzy wiedzieli wrak, aż trudno uwierzyć. A jednak to prawda - zdecydowana większość pasażerów Boeinga 777, który rozbił się na lotnisku w San Fracisco, przeżyła. Spośród ponad 300 osób znajdujących się na pokładzie zginęły dwie, a 181 odniosło obrażenia, w większości niegroźne. Wiadomo już, że ofiary śmiertelne to Chińczycy. Boeing południowokoreańskich linii lotniczych Asiana Airlines podczas lądowania uderzył o pas lotniska i stanął w płomieniach.

Reklama

Świadkiem katastrofy był mieszkający w pobliżu Ki Siadatan. O tym, co widział ze swojego balkonu, opowiedział brytyjskiej telewizji BBC: Zwróciłem uwagę na to, że samolot nie podchodził do lądowania łagodnie, a wyjątkowo niestabilnie. Można było odnieść wrażenie, że nikt nie ma nad nim kontroli. Kiedy zbliżył się do pasa, usłyszeliśmy głośne 'bum!' i w ciągu kilku sekund samolot całkowicie skrył się w chmurze, która wyglądała na mieszaninę dymu i pyłu - opowiadał mieszkający w poblizu lotniska mężczyzna.
Inna relacja z katastrofy pochodzi z wnętrza samolotu. Jeden z pasażerów, David Eun, zachowując zimną krew, pisał na twitterze: Właśnie rozbiłem się lądując w San Francisco. Odpadł ogon. Większości (pasażerów) nic się nie stało. Ja jestem OK. To surrealistyczne. Nie czułem się tak od 11 września.


Boeingiem leciało 291 pasażerów i 16 członków załogi. Najwięcej, bo 141, było pasażerów z Chin, 77 z Korei Południowej i 61 ze Stanów Zjednoczonych. Na pokładzie nie było Polaków. Boeing 777 leciał do San Francisco z Szanghaju przez Seul. Z relacji świadków wynika, że maszyna podchodziła do lądowania pod niewłaściwym kątem - jej przód był za wysoko. Tył Boeinga uderzył o ziemię, co spowodowało odpadnięcie ogona. Władze USA poinformowały, że nie ma podstaw, by sądzić, że katastrofa była skutkiem ataku terrorystycznego. Wiadomo też, że pilot przed podejściem do lądowania nie sygnalizował żadnych problemów. Amerykańskie służby lotnicze wszczęły śledztwo.