Wszystko działo się na stacji benzynowej w okolicach Berlina, gdzie Polacy zatrzymali się, żeby zatankować paliwo.

- Wybiegło ponad 20 mężczyzn uzbrojonych w broń palną, w pałki - relacjonuje w tvn24.pl jeden z pobitych Polaków. I daje, że niemieccy policjanci, którzy mieli na sobie kominiarki, przyjechali nieoznakowanymi samochodami.

Reklama

- Pomyślałem, że to rabunek. Zaczęli mnie dosyć mocno kopać po twarzy, po barku. Po chwili założyli mi czarną opaskę na oczy. Jak tylko się odezwałem, kolejny kopniak - opowiada.

Polaków, pracujących dla firmy produkującej maszyny, zakuto w kajdanki, a także zabrano im telefony komórkowe.

Po przesłuchaniu mężczyźni zostali zwolnieni. Jeden z nich - z obrażeniami, które wskazują na bardzo intensywne pobicie - nadal jest szpitalu. Drugi ma na twarzy kilkanaście szwów, a na plecach - ślady butów.

Niemiecka policja tłumaczy, że Polacy ucierpieli przypadkowo podczas akcji, której celem byli fałszerze pieniędzy.

- Na stacji benzynowej podszedł do nich Polak, który chciał, by go podwieźli w stronę granicy. Mężczyźni odmówili. Okazało się, że Polak był obserwowany przez niemiecką policję, a ponieważ podszedł do mężczyzn, policjanci potraktowali inżynierów jako członków większej grupy - mówił reporter TVN24.

Firma i pobici mężczyźni mają się teraz domagać odszkodowania. Pracodawca inżynierów zgłosił sprawę do prokuratury. Szef gnieźnieńskiej prokuratury Piotr Gruszka mówił "Radiu Merkury", że najpierw przesłuchani zostaną poszkodowani Polacy. Zostanie też zabezpieczona dokumentacja lekarska, w której opisano obrażenia mężczyzn. Przeprowadzone również zostaną oględziny z udziałem medyków sądowych. Berlińska policja na razie nie komentuje sprawy.