Niezależnie od powodzenia negocjacji obszary zawojowane przez wspieranych z Rosji separatystów będą się nadal cieszyć dużą samodzielnością. Moskwa nie zamierza formalnie przyłączać samozwańczych republik, a zatem to liderzy separatystów muszą myśleć o tym, jak ich parapaństwa będą funkcjonować.
Spotkanie w formacie normandzkim, czyli z udziałem przywódców Francji, Niemiec, Rosji i Ukrainy, rozpoczęło się w Mińsku wczoraj wieczorem. Rezultaty rozmów nie były znane przed zamknięciem tego numeru DGP, ale kremlowska agencja TASS podała, powołując się na anonimowe źródło, że eksperci przygotowujący szczyt uzgodnili zawczasu reguły zawieszenia broni i procedurę wycofania ciężkiego sprzętu z linii rozgraniczenia obu stron konfliktu. Tygodnik "Dzerkało Tyżnia" opublikował z kolei listę propozycji, z jakimi na Białoruś pojechali liderzy Donieckiej i Ługańskiej Republik Ludowych.
Separatyści złagodzili swoje postulaty. Nie domagają się już uznania własnej niepodległości. Godzą się za to na autonomię kontrolowanych przez siebie regionów pod warunkiem, że jej zakres zostanie wynegocjowany w bezpośrednich rozmowach z rządem w Kijowie. Ukraińcy się na to do tej pory nie zgadzali, ponieważ formalne kontakty oznaczałyby uznanie legitymacji władz DRL i ŁRL - dotychczas nazywanych terrorystami - do reprezentowania regionu. W zamian DRL i ŁRL żądają jednak, by odbudować sferę socjalną niektórych regionów obwodów donieckiego i ługańskiego (wypłata emerytur i zasiłków), a także zagwarantować bezpieczeństwo dostaw, magazynowania i rozdzielania pomocy humanitarnej oraz odnowić w pełnym zakresie współpracę socjalno-ekonomiczną między stronami, w tym w sferze bankowej.
Kijów, nie godząc się na finansowanie separatystów z własnej kieszeni, wprowadził ekonomiczną blokadę tych terytoriów. W regionie nie działają bankomaty, nie można też zrobić przelewu w banku. Ten krok dodatkowo podkopał lokalną gospodarkę. Dlatego szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow zasugerował wczoraj, że od zgody Kijowa na rezygnację z blokady zależy los kontroli granicy ukraińsko-rosyjskiej na terenach zajętych przez DRL i ŁRL. Przez kilkuset kilometrowy odcinek granicy na Zagłębie Donieckie trafiają rosyjska broń, w tym czołgi i artyleria, ochotnicy oraz regularni żołnierze. Rośnie też przemyt narkotyków z Azji Środkowej przez Ługańsk na Zachód.
Reklama
Emeryci z okupowanych terenów muszą się zarejestrować w którymś z miast kontrolowanych przez Ukraińców, by nadal otrzymywać świadczenia. Ale z uwagi na to, że współpraca bankowa została zerwana, i tak co miesiąc ktoś musi przejeżdżać punkty kontrolne i wyjmować pieniądze z bankomatu po stronie ukraińskiej. Ludzie radzą sobie na różne sposoby. Są tacy, którzy w zamian za niewielką opłatę zbierają karty płatnicze od kilku osób i przywożą im pieniądze zza linii frontu – mówi DGP Maksym Butczenko, pochodzący spod Ługańska publicysta tygodnika "Nowoje Wriemia".
Według Butczenki większość miejscowych firm nie wypłaca pensji albo wypłaca je w ratach. Inne trafiły pod ostrzał i przestały działać. Tak jak sześć kopalń holdingu Artemwuhilla z Gorłówki, w którym pensje dla 8 tys. pracowników wstrzymano jeszcze w sierpniu. Tymczasem koszty życia znacznie wzrosły; w sklepach można kupić jedzenie, ale jego ceny są dwukrotnie wyższe niż przed wojną. Część deficytu pokrywa pomoc humanitarna z Rosji oraz od oligarchy Rinata Achmetowa. Miejscowa inicjatywa w tej sferze praktycznie nie istnieje, jeśli nie liczyć donieckiej organizacji Odpowiedzialni Obywatele.
Jest grupa ludzi starszych, którzy sobie zwyczajnie nie radzą. Syn, który został w Doniecku, opowiadał mi, że często spotyka pod sklepami staruszków, którzy proszą już nie o pieniądze, ale o sto gram taniej kiełbasy - mówi nam Nadija, którą wojna zmusiła do ucieczki do Polski. Znacznie wzrosła liczba przestępstw. Porządku pilnuje coś w rodzaju policji, więc anarchii w czystej postaci tam nie zobaczymy - zastrzega Butczenko. Ale liczba uzbrojonych ludzi, często z kryminalną przeszłością, sprawia, że po zmroku ulice wymierają. Sytuacji nie poprawia istnienie licznych grup, które odmawiają podporządkowania się samozwańczym władzom, zwłaszcza w ŁRL.
Funkcjonują za to podstawowe służby publiczne. Z ulic Doniecka wywożone są śmieci, kursują marszrutki (mikrobusy będące tu podstawą transportu publicznego), działają szkoły - częściowo na podstawie ukraińskiego, a częściowo rosyjskiego programu nauczania. Pracują szpitale i przychodnie, choć w regionie jest problem z lekarstwami. Działają dwa kina i opera. Są natomiast problemy z wodą pitną. Ludzie ze względu na awitaminozę mają osłabioną odporność. Serwis Gorlovka.ua pisze o epidemii grypy żołądkowej. W celu zapobiegania infekcjom żołądkowym prosimy mieszkańców, by nie pili nieprzegotowanej wody ani nie myli w niej zębów. Wodę należy gotować co najmniej przez pięć minut. Umyte naczynia trzeba przepłukać przegotowaną wodą - radzi rada miejska Gorłówki, w której przed wojną mieszkało ćwierć miliona ludzi.