Strajk odbył się najbardziej na pracy dwóch największych niemieckich lotnisk w Monachium i Frankfurcie nad Menem. W Monachium odwołano 740 lotów, we Frankfurcie zostały anulowane 392 połączenia.
Do strajku przystąpili pracownicy lotniskowej straży pożarnej, służb odpowiedzialnych za odprawę pasażerów i bagaży, a także kierowcy busów dowożących pasażerów do samolotów. Pierwotnie strajk miał objąć tylko sześć portów lotniczych.
Strajk w Monachium, który miał trwać do północy, skończył się już o godz. 13. We Frankfurcie akcja protestacyjna zakończyła się o godz. 15.
Strajk związkowców najbardziej dotknął największego niemieckiego przewoźnika Lufthansę, która zmuszona była odwołać 900 lotów. We Frankfurcie 33 tys. pasażerów musiało zmienić rezerwację lub skorzystać z innego środka komunikacji. Większość z nich decydowała się na podróż pociągiem.
Verdi wezwał do strajku w związku ze sporem o umowy zbiorowe dla pracowników sektora publicznego. Na czwartek zapowiedziano kolejną turę rozmów.
Szef związku Verdi Frank Bsirske powiedział, że celem strajku jest wywarcie presji na pracodawców i przyspieszenie rozmów. - Mam nadzieję, że sygnał zostanie prawidłowo zrozumiany i że w czwartek i piątek się dogadamy - powiedział związkowiec w wywiadzie dla "Sueddeutsche Zeitung".
Pracodawcy przedstawili związkowi ofertę podwyżki płac o 3 proc. rozłożonej na dwa lata. Zdaniem związkowców propozycja oznacza w rzeczywistości wzrost wynagrodzeń tylko o 1,8 proc., co jest faktycznie spadkiem płac realnych. Verdi domaga się 6-procentowej podwyżki płac.
Minister spraw wewnętrznych Thomas de Maiziere skrytykował strajk. Jego zdaniem unieruchomienie kluczowych lotnisk było ze strony związku działaniem "niewspółmiernym" i "nieuzasadnionym".
Oprócz personelu lotnisk w środę strajkowali też pracownicy służb oczyszczania miasta, przedszkoli, basenów i innych placówek publicznych.