Po ostatnich zamachach terrorystycznych w Europie – masakrze w Nicei, zabójstwie księdza katolickiego we Francji i kilku atakach w Niemczech – pojawiły się głosy, że powołujący się na islam terroryzm wciąż jest w Europie zjawiskiem stosunkowo rzadkim, szczególnie jeśli się go porówna do aktów terroru, które miały miejsce na naszym kontynencie w latach 70. czy 80. XX w. Taką opinię w Polsce wyraził np. szef Komitetu Obrony Demokracji Mateusz Kijowski, który stwierdził nawet, że na tle liczby ofiar "terroryzmu chrześcijańskiego" ten inspirowany islamem wcale nie jest zagrożeniem. Postanowiliśmy przyjrzeć się statystykom i sprawdzić, czy tak jest istotnie.

Reklama

Na początek parę uwag metodologicznych. Do badania użyliśmy Global Terrorism Database, czyli potężnej bazy danych, prowadzonej przez znajdujące się na Uniwersytecie Maryland Narodowe Konsorcjum na rzecz Studiów nad Terroryzmem i Odpowiedzi na Terroryzm. W bazie są udokumentowane wszystkie zamachy terrorystyczne na świecie przeprowadzone po 1970 r. Na dane GTD powołuje się większość instytucji zajmujących się terroryzmem, często są one także przywoływane w mediach. Mimo że jest ona zapewne największą tego typu bazą na świecie, też nie jest idealna i można się w niej natknąć na błędy czy nieścisłości.

Przykładem jest chociażby zamach na samolot linii PanAm nad szkocką miejscowością Lockerbie w 1988 r., przy którym widnieje uwaga "sprawcy nieznani", choć po latach Libia przyznała się do odpowiedzialności, a dwóch jej obywateli zostało nawet osądzonych i skazanych przed międzynarodowym sądem. Albo dwukrotne policzenie zamachu w Aldershot w Wielkiej Brytanii w 1972 r., który trafił na konto dwóch odłamów Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Dyskusyjne jest też rozdzielanie takich zamachów, jak ten w Madrycie w 2004 r., na cztery oddzielne, jako że wybuchły cztery ładunki, czy uznawanie za akt terrorystyczny pożaru budynku Denmark Place w Londynie w 1980 r., który został podpalony przez jednego z pijanych klientów po awanturze w barze.

Niemniej, mimo zastrzeżeń, staraliśmy się nie zmieniać danych GTD. Do porównania wzięliśmy pod uwagę wszystkie zamachy od 1970 r. do końca ubiegłego roku, które miały miejsce na terenie Europy Zachodniej. Wyróżniliśmy te, które zostały przeprowadzone przez organizacje wywodzące się z krajów muzułmańskich – niezależnie od tego, czy odwoływały się do ideologii islamskiej, nacjonalistycznej, socjalistycznej, czy jakiejkolwiek innej. Natomiast grupy, które wywodziły się z innego kręgu kulturowego niż islamski – np. dość aktywna na przełomie lat 70. i 80. organizacja ormiańska – są wliczone do pozostałych, czyli razem z "rdzennie europejskimi" terrorystami.

Reklama

Według Global Terror Database od początku 1970 do końca 2015 r. (z wyjątkiem 1993 r., za który nie ma danych) w Europie Zachodniej miało miejsce 15 830 incydentów terrorystycznych, z czego w 3720 przypadkach zginęła co najmniej jedna osoba. Łącznie śmierć poniosło 6348 osób (GTD wlicza do tej liczby także zamachowców). Ci, którzy twierdzą, że kiedyś ataków terrorystycznych było znacznie więcej niż obecnie, mają rację – ubiegły rok, będący najgorszym od początku XXI w., w latach 70. czy 80. byłby uznany za wyjątkowo spokojny. W rekordowym 1979 r. liczba incydentów terrorystycznych była ponad trzy razy większa niż dziś. Jeszcze bardziej ta różnica jest widoczna w przypadku ataków z ofiarami śmiertelnymi.

Jednak wyciąganie z tego wniosku, że współczesny terroryzm islamski jest stosunkowo mniej groźny, jest zupełnie błędne. Po pierwsze trzeba zauważyć, że ponad połowa wszystkich incydentów terrorystycznych miała miejsce w zaledwie dwóch państwach – w Wielkiej Brytanii i Hiszpanii, a zdecydowana większość z nich tylko w dwóch ich regionach – Irlandii Północnej i Kraju Basków. Jeśli wziąć pod uwagę tylko okres do końca lat 90., gdy zawarto porozumienie pokojowe w Irlandii Północnej, zaś baskijska ETA dwukrotnie ogłaszała zawieszenie broni, i tylko zamachy z ofiarami śmiertelnymi, to na tych dwóch niewielkich terytoriach miało miejsce około 90 proc. wszystkich aktów terroru w Europie Zachodniej.

W pozostałych państwach zamachy terrorystyczne też się zdarzały – czasem nawet bardzo krwawe – ale absolutnie nie na co dzień. Dla przykładu – w Niemczech Zachodnich, w których przecież aktywnie działały zarówno lewackie organizacje – choćby Frakcja Armii Czerwonej czy Grupa Baader-Meinhof – jak i skrajnie prawicowe, od 1970 r. do zjednoczenia w 1990 r. miało miejsce 46 zamachów z ofiarami śmiertelnymi, a zginęło w nich 97 osób. Czyli mniej niż w ciągu jednego dnia w Paryżu w zeszłym roku.

Po drugie, organizacje odpowiedzialne za największą liczbę ofiar, czyli Irlandzka Armia Republikańska, jej odłamy, walczące z nią Ulster Volunteers Force (UVF), Ulster Freedom Fighters (UFF) i pomniejsze lojalistyczne bojówki, a także baskijska ETA, przeważnie atakowały konkretne cele. Ugrupowania północnoirlandzkie – siebie nawzajem, a IRA dodatkowo także brytyjskich żołnierzy i policjantów, zaś ETA – głównie funkcjonariuszy hiszpańskiego państwa – żołnierzy, policjantów, polityków, sędziów. I w jednym, i w drugim konflikcie zdarzały się zamachy, w których ginęli przypadkowi, postronni ludzie, ale były one wyraźną mniejszością.

Z danych wynika, że GTD IRA przeprowadziła nieco ponad 1300 zamachów, w których były ofiary śmiertelne, z czego w prawie tysiącu przypadków ginęła jedna osoba. W najkrwawszym przeprowadzonym przez nią zamachu zginęło 18 osób. Miał on miejsce w Warrenpoint, a jego celem były koszary wojskowe. Skala działania i cele były więc zupełnie inne niż później w przypadku dżihadystów z Al-Kaidy czy Państwa Islamskiego. W najtragiczniejszym w skutkach ataku UVF zginęło 26 osób – i w tym przypadku byli to akurat cywile – ale był to raczej wyjątek niż reguła. ETA przeprowadziła w całej swojej historii tylko trzy zamachy, w których liczba ofiar była dwucyfrowa.

Powyższe przykłady nie są próbą usprawiedliwiania terroru, ale trudno nie dostrzec różnicy w stosowanych środkach między tamtymi organizacjami a współczesnymi. Z drugiej strony nie można też zapominać o takich zamachach, jak ten przeprowadzony przez neofaszystowską organizację Nuclei Armati Rivoluzionari w sierpniu 1980 r. na stacji kolejowej w Bolonii, gdzie zginęło 85 zupełnie przypadkowych osób.

Zupełnie błędne jest wreszcie twierdzenie, jakoby cały terroryzm z okresu zimnej wojny był rdzennie europejski (a już mówienie o jego chrześcijańskim charakterze jest tak absurdalne, że nie zasługuje nawet na odrębny wątek). Wspomniana właśnie Bolonia była jedynym tej skali zamachem terrorystycznym w okresie lat 70. i 80., którego korzenie nie tkwiły w krajach Bliskiego Wschodu bądź Afryki Północnej. Najtragiczniejszy w skutkach był już wymieniony zamach nad Lockerbie, przeprowadzony przez Libijczyków, gdy zginęło 270 osób.

Drugi pod tym względem był inny zamach na samolot – linii Trans World Airlines w 1974 r. Odpowiedzialna jest za to organizacja Abu Nidala, a zginęło 88 osób. Trzeci, jeśli chodzi o liczbę ofiar, był zamach w Bolonii, a na czwartym i piątym miejscu kolejne ataki na samoloty – dokonany znów przez grupę Abu Nidala w 1985 r. (60 osób) i przez Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny w 1970 r. (47 osób). Co trzeba podkreślić, we wszystkich największych atakach, które zostały przeprowadzone przez arabskie organizacje terrorystyczne, ginęli przypadkowi ludzie.

W XXI w. lista najtragiczniejszych ataków terrorystycznych mocno się zmieniła, głównie za sprawą ugrupowań dżihadystycznych. W zamachach w Madrycie w 2004 r. – licząc je łącznie – zginęło 191 osób. W serii zamachów w Paryżu w listopadzie zeszłego roku – 131, ale nawet jeśliby je liczyć oddzielnie, to i tak byłyby w czołówce. Jedynym masowym aktem terroru w bieżącym stuleciu, który nie odwoływał się do islamu, była masakra dokonana przez Norwega Andersa Breivika w Oslo i na wyspie Utoya w 2011 r.

Ze statystyk wyraźnie wynika, że samych zamachów terrorystycznych faktycznie jest mniej niż było przed laty, ale są one znacznie bardziej tragiczne, jeśli chodzi o liczbę ofiar, a po drugie częściej niż kiedykolwiek wcześniej giną w nich przypadkowi ludzie. Zaprzeczanie temu, że tego typu terroryzm rozpowszechniły w Europie ugrupowania bliskowschodnie – które wcale nie odwoływały się do islamu, bo ani Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, ani organizacja Abu Nidala nie były w najmniejszym stopniu religijno-fundamentalistyczne – jest bezcelowe. A na dodatek szkodliwe, bo wygląda na to, że z takim typem terroryzmu Europa będzie się musiała mierzyć coraz częściej. Problem nie zniknie od udawania, że nie istnieje. Ubiegły rok w latach 70. czy 80. byłby uznany za spokojny

Pół tego roku prawie jak cały ubiegły

Choć dopiero niedawno minęła połowa roku, już wiadomo, że 2016 r. będzie jednym z najgorszych w Europie Zachodniej pod względem liczby zabitych przez terrorystów. Od stycznia miały miejsce trzy poważne ataki z dwucyfrową liczbą ofiar śmiertelnych. Zaczęło się 22 marca w Brukseli, gdzie zaatakowane zostało tamtejsze międzynarodowe lotnisko Zaventem, a następnie metro. Łącznie zginęły 32 osoby plus trzech zamachowców powiązanych z Państwem Islamskim.

14 lipca, w dniu francuskiego święta narodowego, mieszkający w tym kraju Tunezyjczyk wjechał rozpędzoną ciężarówką w tłum oglądający wieczorem pokaz fajerwerków. Zginęło 85 osób plus zamachowiec, który również działał zainspirowany wezwaniami samozwańczego kalifatu z syryjsko-irackiego pogranicza.

Zaledwie kilka dni później w centrum handlowym w Monachium nastolatek irańskiego pochodzenia otworzył ogień do przypadkowych ludzi. Zginęło 10 osób, w tym sprawca, który popełnił samobójstwo. W tym przypadku wstępne wyniki śledztwa wskazują raczej na problemy psychiczne niż motywację religijną czy polityczną, niemniej Global Terrorism Database uwzględnia również takie przypadki.

Tylko te trzy zdarzenia dają w sumie 131 zabitych, czyli niewiele mniej niż w całym 2015 r. A to jeszcze nie wszystkie wydarzenia o charakterze terrorystycznym, które miały miejsce w tym roku.

Kilkanaście dni temu we Francji zamordowano katolickiego księdza, a wcześniej – dwójkę policjantów, kilka incydentów miało miejsce w ciągu ostatniego miesiąca w Niemczech, w Wielkiej Brytanii na kilka dni przed referendum w sprawie członkostwa w Unii Europejskiej zamordowano laburzystowską deputowaną Jo Cox. Prawdopodobieństwo, że bieżący rok zakończy się jeszcze gorszym bilansem niż poprzedni, jest zatem spore.