Młodzi ludzie z lewackich ugrupowań anarchistycznych, stosujących tzw. taktykę czarnego bloku - zamaskowani i ubrani na czarno, włączyli się we wtorek w pochód pierwszomajowy w stolicy Francji. Zniszczyli bar McDonald’s, salon samochodowy oraz witryny sklepów, jak i wiaty przystanków, podpalali też samochody i dewastowali bilbordy.

Reklama

Anarchiści działają z zasłoniętymi twarzami, w okularach pływackich, aby ochronić oczy przed gazem łzawiącym i w grubych rękawicach chroniących przed oparzeniem, gdy odrzucają granaty łzawiące w stronę policji. Ustawiają się przed oficjalnym pochodem w szyku do walki z policją.

Opozycja oskarża rząd o to, że nie przewidział rozwoju wydarzeń i nie zmobilizował wystarczających środków do zapewnienia bezpieczeństwa.

- Tak wygląda autorytet Macrona, tego papierowego tygrysa – powiedział deputowany prawicowej partii Republikanie (LR) Eric Ciotti. Działaczka tego ugrupowania, była minister Nadine Morano wezwała zaś ministra spraw wewnętrznych Gerarda Collomba, by ustąpił ze stanowiska. „Klęską państwa” nazwał „straszliwe sceny” na ulicach przewodniczący LR Laurent Wauquiez i wezwał do „natychmiastowej odbudowy władzy”.

Przewodnicząca skrajnie prawicowego Frontu Narodowego Marine Le Pen oskarżyła o przemoc „skrajnie lewicowe milicje, które od dawna powinny być rozwiązane, ale korzystają z dobrotliwości lewicowych władz”. Z kolei Jean-Luc Melenchon, przywódca skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej uznał, że pierwszomajowe zniszczenia to „niewątpliwie dzieło skrajnie prawicowych band”.

Premier Edouard Philippe potępił wandalizm i „radykalne wystąpienia, które do niego zachęcają”. Wyraził satysfakcję z licznych zatrzymań i pogratulował policjantom, zachęcając by nie zważali na krytyki. - Zawsze się was oskarża, albo o to, że za wcześnie ruszacie, albo za późno – powiedział premier w komisariacie, który odwiedził wraz z szefem MSW.

Związki zawodowe, które organizowały pochód, wyrażały zdziwienie, że policja dopuściła do zorganizowania się ponad tysięcznej grupy, „której zamiary nie ulegały wątpliwości”.

Reklama

Celine Verzeletti, sekretarz największego francuskiego związku zawodowego CGT, uznała manifestację za „sukces” wskazujący na „mobilizację pracowników broniących swych praw” i wyraziła przypuszczenie, że władze dopuszczając do zniszczeń pragną doprowadzić do odwołania trzech przewidzianych na maj manifestacji związkowych. Zapewniła, że manifestacje się odbędą.

Stanislas Gaudon, sekretarz związku zawodowego policjantów Alliance Police, przyznał w wywiadzie telewizyjnym, że policja „powinna była interweniować przed wyruszeniem pochodu i rozpoczęciem zajść”. Przypomniał jednak, że funkcjonariusze musieli ubezpieczać cała długą trasę, a ponadto pilnować rozrzuconych po mieście pomieszczeń uniwersyteckich, by nie dopuścić do ich ponownego zajęcia. Placówki te były okupowane w kwietniu przez studentów, protestujących przeciw nowym zasadom przyjmowania na studia.

20-letni Jean, który uczestniczył we wtorkowych zajściach, tłumaczył, że bar McDonald’s został zniszczony jako „symbol amerykańskiego imperializmu”. - Atakujemy symboliczne cele gospodarcze, symbolizujące przemoc państwa – wyjaśniał student, który „czasowo przerwał studia”.

- Nie jesteśmy ani organizacją, ani partią. Zbieramy się od wydarzenia do wydarzenia. Kwestionujemy społeczeństwo oparte na handlu i alienacji – mówił młody człowiek. Przyznał jednocześnie, że „niektórzy idą na manifestację, jak na mecz, w którym drużyna przeciwnika to gliny”.