Obcy kraj ma zamiar ingerować w zaplanowane na 9 kwietnia parlamentarne wybory – ostrzegł kilka tygodni temu Nadav Argaman, szef izraelskiego kontrwywiadu Szin Bet. – Nie wiem, na czyją rzecz będzie to interwencja lub przeciw komu będzie skierowana, w tym momencie nie jestem w stanie określić, jakie polityczne interesy mogą tu odgrywać rolę. Ale na pewno możemy spodziewać się próby wmieszania się w nasze głosowanie. Wiem, o czym mówię – zakończył.
Argaman rozwinął myśl wyrażoną wcześniej w oficjalnym oświadczeniu Szin Bet. „Państwo Izrael i jego wspólnota wywiadowcza posiadają narzędzia i możliwości pozwalające zlokalizować, monitorować i zdławić próby wpływu z zagranicy, jeśli jakakolwiek zostanie podjęta – pisali rzecznicy tej instytucji w bezprecedensowym komunikacie. – Izraelski system bezpieczeństwa wewnętrznego ma zdolność do zapewnienia wolnych, demokratycznych wyborów w Izraelu”.
W jednej sprawie Argaman wykonał unik – wskazania kraju, o jaki może chodzić. Mętnie wymienił Rosję, Chiny i Iran. Ale gdy izraelskie media temat podchwyciły, w ich spekulacjach znalazł się (mimo wrogości do Iranu) tylko jeden z nich: ten pierwszy. „Wybory w Ameryce, we Francji i w Niemczech” – wyliczał publicysta dziennika „Jedi’ot Acharonot” dotychczasowe głosowania, przy których mieli mącić trolle Kremla. „Wiekopomne wydarzenia, takie jak wybory, cieszą się wielkim zainteresowaniem atakujących, gdyż pozwalają odcisnąć głębokie piętno ekonomiczne lub polityczne” – tłumaczył na łamach dziennika „Haarec” Lotem Finkelstein z Check Point Software Technologies, ekspert firmy zajmującej się cyberbezpieczeństwem.