Manifestanci w miastach całego kraju wzywali rząd Recepa Tayyipa Erdogana, by podjął bardziej stanowcze kroki wobec separatystów z Partii Pracujących Kurdystanu. "Pójdziemy do Iraku i weźmiemy Barzaniego" - wołali odnosząc się do przywódcy irackiego Kurdystanu Masuda Barzaniego. PKK ukrywa się w obozach na terenach kurdyjskich w północnym Iraku.

W całym kraju do komisji poborowych zgłaszało się też wielu rekrutów, chętnych do walki z PKK.

Na prośbę rządu wprowadzono zakaz emisji programów na temat żołnierzy poległych w niedawnych walkach z Kurdami w pobliżu granicy z Irakiem. Przedstawiciele władz uznali, że mają one "negatywny wpływ na porządek publiczny i morale społeczeństwa, szerząc skrzywiony wizerunek sił bezpieczeństwa".

Kurdyjscy separatyści z PKK już w poniedziałek na swojej stronie internetowej poinformowali, że są gotowi do rozejmu z Ankarą, o ile Turcja zaprzestanie ataków na ich bazy w północnym Iraku i odwoła działania w rejonie przygranicznym."Wzywamy do rozwiązania pokojowego i chcemy skończyć z przemocą" - zapewnia PKK, zdelegalizowana w Turcji i przez USA uznana za organizację terrorystyczną.

Minister spraw zagranicznych Turcji Ali Babacan odrzucił tę ofertę dowodząc, że rozejm można zawierać z "państwem lub regularnym wojskiem, ale nie z terrorystami".

Według źródeł wojskowych w Ankarze, w niedzielnych walkach w pobliżu granicy z Irakiem zginęło 12 tureckich żołnierzy, a 16 zostało rannych. Straty po stronie kurdyjskiej wyniosły 32 zabitych.

Od roku 1984 PKK toczy z tureckimi siłami bezpieczeństwa walkę o autonomię południowo-wschodnich regionów kraju. W starciach tych zginęło do tej pory około 30 tysięcy ludzi.











Reklama