"Kiedy przyjedzie do mnie prezydent, pokażę mu, jak dobrze kieruję kombajnem" - rozmyśla ogrzewając ręce przy węglowym piecyku zarządca kołchozu, Alexander Titov.

Reklama

To on jest ojcem gospodarstwa rolnego w wiosce Gornovka u stóp gór Ałtaju, 4 tysiące kilometrów od Moskwy. Gospodarstwo otrzymało oficjalną nazwę Kołchoz Władimira Putina. "Tego sezonu mieliśmy najlepsze zbiory od dziesięcioleci" - chwali się Titov.

Na dachu baraku, w którym zarządca ma biuro, na wietrze powiewa wielka rosyjska flaga. W środku honorowe miejsce zajmuje portret Putina i oprawione słowa hymnu Rosji.

W kołchozie mieszka 25 pracowników ze swoimi rodzinami, którzy zarabiają miesięcznie około 4 tysięcy rubli, czyli zaledwie ponad 400 złotych. Z życia są jednak zadowoleni i zapewniają, że w nadchodzących wyborach do Dumy będą głosowali wyłącznie na partię popieraną przez Putina. Dlaczego? "Bo to dobry człowiek jest" - odpowiadają bez zastanowienia.

Reklama

Alexander Titov przekonuje, że ma dzisiaj tylko jedno zmartwienie. Żaden z mieszkańców kołchozu nie nazywa się... Vladimir. "Ale to już postanowione. Jak tylko urodzi się komuś syn, nazwiemy go po prezydencie!" - zapewnia.