Po ten wariant sięgnęła niedawno Bawaria, takie też propozycje pojawiały się w PiS w odniesieniu do najbliższych wyborów prezydenckich. Jednak głosowanie pocztowe wymaga długich przygotowań, a niektóre kraje odeszły od niego ze względu na podwyższone ryzyko nieprawidłowości.
Skoro w Bawarii mogli…
Wybory do Bundestagu w 1957 r. są z rozrzewnieniem wspominane przez działaczy niemieckiej chadecji. Siostrzane CDU i CSU zdobyły wówczas nieco ponad połowę głosów. Nikt w historii RFN nigdy nie osiągnął lepszego wyniku. Kraj szybko się rozwijał, a Konrad Adenauer umocnił się na pozycji kanclerza. Głosowanie było ważne także z innego powodu: po raz pierwszy zachodnioniemieckim wyborcom umożliwiono wówczas oddanie głosu listownie. Skorzystał z tej opcji co 20. z nich.
Od tej pory popularność tej formy oddania głosu stopniowo rosła, by w ostatnim ogólnoniemieckim głosowaniu w 2017 r. osiągnąć 29 proc. Gdy trzy tygodnie temu do urn szli mieszkańcy Bawarii, wybierali ją jeszcze chętniej. Przyczyną była rozpoczynająca się właśnie epidemia COVID-19. W zależności od okręgu o taką możliwość wnioskowało 30–42 proc. wyborców. – Wśród nich wiele osób, które w normalnych warunkach chodziły do lokali – mówił monachijskiej publicznej rozgłośni BR24 Martin Schafbauer, urzędnik wyborczy z Ambergu.
Krytyka związana z zagrożeniem epidemicznym sprawiła, że przed drugą turą lokalny parlament zmienił prawo, ograniczając głosowanie wyłącznie do korespondencyjnego. Wiceprzewodniczący Landtagu Markus Rinderspacher przekonywał, że takie rozwiązanie powinno zostać przyjęte na stałe we wszystkich wyborach w Niemczech jako "nowoczesne, przyjazne obywatelom i rozsądne”. Bawaria nie miała problemu z tempem zmiany. Procedury obowiązywały od lat, mieszkańcy już wcześniej korzystali z głosowania korespondencyjnego, a drugie tury musiały się odbyć tylko w 750 z 2056 gmin.
Do 2008 r. Niemcy musieli uargumentować, dlaczego chcą głosować zdalnie. Ustawodawca uznawał, że takie ułatwienie dla starszych i niepełnosprawnych podwyższa frekwencję i tylko to uzasadnia podejmowanie ryzyka, że nie zostaną spełnione niektóre warunki głosowania, np. jego tajność. Obserwatorzy OBWE rekomendowali w 2009 r., by Berlin sprawdził, jak działają bezpieczniki gwarantujące uczciwość tej formy wyborów. Obecnie nie trzeba się tłumaczyć władzom, wystarczy tylko zgłosić taki zamiar.
Listy są rozsyłane na miesiąc przed dniem głosowania. Wyborca dostaje czerwoną kopertę z adresem komisji wyborczej, w której umieszcza oświadczenie, że zagłosował osobiście, oraz drugą, niepodpisaną kopertę na kartę do głosowania. Głosy muszą dotrzeć do komisji przed zakończeniem głosowania. Można je odesłać bezpłatnie za pośrednictwem Deutsche Post lub przyjść z nimi do lokalu w dniu głosowania i wrzucić do urny (nie dotyczyło to oczywiście drugiej tury w Bawarii 29 marca). Wielu Niemców korzysta z tej drugiej opcji.
Wyłącznie pocztą głosują mieszkańcy pięciu stanów USA: Kolorado, Oregonu, Utah i Waszyngtonu, a od tego roku także Hawajów. W sumie z takiej formy mogą skorzystać mieszkańcy 33 stanów i Dystryktu Kolumbii. W Oregonie zanosi się głosy na pocztę bądź w inne wyznaczone miejsce, po czym po godz. 20 w dzień wyborów odbierają je urzędnicy. Karty do głosowania są rozsyłane na trzy tygodnie przed elekcją. Plusem są oszczędności, w Kolorado dochodzące do 40 proc. wcześniejszych kosztów.
Amerykańskie doświadczenia wskazują, że takie głosowanie podnosi frekwencję. W Oregonie tradycyjnie należy ona do najwyższych w kraju. W Kalifornii hrabstwa, które zaangażowały do tego celu pocztę, podwyższają średnią frekwencję stanową. W 2016 r., gdy głosowanie korespondencyjne było obowiązkowe w 21 z 29 hrabstw Utah, frekwencja w tych z pocztową elekcją była o 5–7 proc., a wśród młodych wyborców nawet o 10 proc. wyższa, niż gdzie indziej. Brytyjskie doświadczenia, opisane przez "Election Law Journal”, podają wręcz dane mówiące o podwojeniu frekwencji w niektórych okręgach.
…a że czasem coś nie zadziała
Głosowanie korespondencyjne wywołuje jednak także wątpliwości. Przy takiej formie wyborów łatwiej o nieprawidłowości. W 2018 r. doprowadziły one do powtórzenia wyborów parlamentarnych w okręgu nr 9 w Karolinie Płn. Okazało się, że współpracownicy republikanina Marka Harrisa, który wygrał 905 głosami, kupowali od wyborców puste karty, by postawić krzyżyk przy jego nazwisku. Wybuchł skandal i Harris zrezygnował ze startu w nowej elekcji. Ogólnego wyniku to nie zmieniło; dogrywkę wygrał inny republikanin.
Do fałszerstw doszło też w 2005 r. w brytyjskim Birmingham, gdzie w efekcie unieważniono wybory lokalne w niektórych okręgach. Komisarz wyborczy Richard Mawrey powiedział, że system był "beznadziejnie niezabezpieczony”. Koperty z głosami były na tyle charakterystyczne, że łatwo można je było wykraść i podmienić. Policja nakryła kilku radnych Partii Pracy w opuszczonej fabryce nad stołem z otwartymi kopertami. Z obawy przed podobnymi przypadkami z głosowania pocztą wycofała się Francja.
Wątpliwości pojawiają się też w krajach, w których obowiązuje cisza wyborcza. Wyborcy pocztowi wypełniają karty w trakcie kampanii, a ci bardziej tradycyjni odwiedzają lokale, gdy nie wolno jej już prowadzić. Niektóre państwa ograniczają taką formę do niektórych kategorii obywateli, np. mieszkających za granicą. Dotyczy to np. Filipińczyków, Meksykanów i Włochów. W Malezji mogą z niej korzystać nauczyciele, policjanci i żołnierze pracujący z dala od domu.
Pandemia sprawiła, że w wielu miejscach rozpoczęły się dyskusje nad taką formą głosowania. "Koronawirus zmusił stany do pospiesznego szukania sposobów ochrony najświętszej instytucji demokracji” – pisał "The New York Times”. Jeśli epidemia nie minie, głosowanie korespondencyjne może być szerzej zastosowane w wyborach prezydenckich w USA. Amerykanie mają na to jednak jeszcze siedem miesięcy.