"Tu jest jakiś szkielet!" - wykrzyknął funkcjonariusz brytyjskiej policji, gdy rozbito fragment ściany, którą wskazały psy wyszkolone w poszukiwaniu zwłok ludzkich. Okazało się, że kości we wnęce zamurowanej dwumetrową warstwą betonu to szczątki jednej z wychowanek sierocińca Haut de la Garenne.

Reklama

Wkrótce psy tropiące wskazały kolejnych sześć miejsc, gdzie najprawdopodobniej zostali pochowani ludzie. Zarówno w domu, jak i otaczającym go ogrodzie. Śledczy zaczęli więc przekopywać okolicę centymetr po centymetrze w poszukiwaniu kolejnych zwłok. "Znaleziony szkielet może być wierzchołkiem góry lodowej" - powiedział dziennikarzom prowadzący śledztwo oficer Lenny Harper.

Szczątki wysłano już do specjalistycznego laboratorium w Anglii. Śledczy chcą wiedzieć, kiedy i jak dziecko zginęło. Postarają się też ustalić jego tożsamość ale już teraz przyznają, że będzie to zadanie karkołomne z powodu słabej dokumentacji działalności placówki. Pobieżne oględziny szkieletu pozwalają przypuszczać, że zamurowany spoczywa od wczesnych lat osiemdziesiątych XX wieku.

Uczyli prawości?

Horror "domu dla zaniedbanych" Haut de la Garenne wyrasta na jedną z najobrzydliwszych spraw w całej historii Wielkiej Brytanii. Początki odkrywanej właśnie przez lokalną policję makabrycznej zbrodni sięgają 1867 roku. Wówczas otwarto tam szkołę dla "zwichrowanych" dzieci z marginesu społeczeństwa. Z założenia placówka z internatem miała uczyć i naprowadzać zepsutą młodzież na drogę prawości.

Po II wojnie światowej szkołę przekształcono w sierociniec dla ponad 60 dzieci "specjalnej troski". W tym modelu placówka funkcjonowała aż do zamknięcia przeszło dwadzieścia lat temu. Później w budynku kręcono popularny serial "Bergerac".

To trwało co najmniej 60 lat

Reklama

Widok ponurego gmachu na wzgórzu przy wschodnim wybrzeżu wyspy Jersey sprawiał, że zesłane tam dzieci coraz głośniej kwiliły w miarę zbliżania do bramy. Zła sława placówki nie wróżyła szczęśliwego dzieciństwa. I rzeczywiście - w ostatnich dniach ujawniło się ponad 140 wychowanków wspominających, że byli maltretowani, głodzeni i gwałceni przez "opiekunów".

Senator Stuart Syvret, były minister zdrowia Jersey, przyznaje, że udało się udokumentować 60 lat dręczenia maluchów w Haut de la Garenne. Ofiary w wieku od 8 do 14 lat były regularnie bite, niektóre "za karę" zamykano w izolatkach. "Jedno z dzieci męczono w takiej celi dwa miesiące" - opowiada senator.

Syvret rozmawiał z dwiema ofiarami ośrodka. Obie wspominają, że były wykorzystywane seksualnie, chłostane, szczute psami. Oprawcy byli bezkarni, bo dawniej nikogo nie obchodziły prawa dzieci. Zwłaszcza "niczyich".

Schronisko dla młodzieży

Dzisiaj Haut de la Garenne, budynek figurujący na liście zabytków wyspy Jersey, jest wyremontowany i przebudowany. W środku urządzono hostel z setką łóżek dla młodych ludzi.

Ale to nie wymaże makabrycznej przeszłości wiktoriańskich murów. A zanim młodzi ludzie znów tam zamieszkają, brytyjska policja będzie musiała znaleźć odpowiedzi na wiele pytań. Rozliczyć żyjących jeszcze oprawców. I pochować anonimowe ciała pomordowanych niewiniątek.