Ten problem znają mieszkańcy Krakowa, Wrocławia i innych miast. W weekendy ich ulice zapełniają się hordami pijanych Brytyjczyków, którzy zwabieni niskimi cenami bawią się do upadłego. Zostawiają po sobie mnóstwo pieniędzy, ale też sporo problemów. Nikt jednak nie odważył się nazwać tego zjawiska tak dosadnie, jak łotewski minister.

Reklama

Odpowiadający za sprawy wewnętrzne Mareks Seglins nie wytrzymał w ubiegłym tygodniu. "Angielskie wieprze. Brudny świński naród" - wykrzyczał dziennikarzom swoje zdanie na temat żłopiących piwo przybyszy.

Brytyjska ambasada nie zgłosiła sprzeciwu i wydała jedynie oświadczenie, w którym "żałuje szkód wyrządzonych przez nieodpowiedzialne wybryki niewielkiej liczby Brytjczyków odwiedzających Łotwę". Przekonuje, że znaczna większość Wyspiarzy odwiedzających Łotwę nie sprawia kłopotów i nie powinna być łączona ze złym zachowaniem mniejszości.

Ale za Brytyjczykami nieoczekiwanie wstawił się prezydent Łotwy Valdis Zatlers. W publicznym radiu skarcił ministra. "Być może ich zachowanie nie jest w zgodzie z normą w ich i naszym kraju. Powinni przestrzegać prawa, ale to nie znaczy, że możemy ich obrażać" - powiedział.

Reklama

Tymczasem problem narasta. Młodzi Brytyjczycy coraz częściej jeżdżą do Rygi - zwłaszcza na suto zakrapiane wieczory kawalerskie. A lokalne władze boją się, że zataczający się i bełkoczący młodzieńcy odstraszają innych turystów.

Do tego jeszcze alko-turyści bezczeszczą symbol patriotycznej dumy Łotyszy - Pomnik Wolności, upamiętniający oderwanie się nadbałtyckiego państwa od Związku Radzieckiego w 1991 r.

Dotąd zazwyczaj uchodziło im to na sucho lub musieli zapłacić - śmieszną dla nich - grzywnę. Jednak w ubiegłym tygodniu żarty się skończyły. Jeden z Anglików za ulżenie sobie na pomnik spędził pięć dni za kratkami.