Brytyjczycy pokazali, że mają już dosyć rządów Partii Pracy. Rząd nie radzi sobie z kryzysem gospodarczym, czy przestępczością. Zarzucają też, że Gordon Brown, ponad ich głowami, przyjął traktat lizboński, który, według Wyspiarzy, oddaje suwerenność Brukseli.

Reklama

Dlatego w wyborach lokalnych obdarzyli zaufaniem konserwatystów Davida Camerona. Opozycyjni kandydaci zdobyli aż 44 proc. wszystkich głosów. Labourzystów wybrzedziła też partia Liberalnych Demokratów, których poparło 25 proc. Partia Pracy dostała tylko 24 proc. głosów.

Co gorsza, po ośmiu latach rządów Kena Livingstone'a w Londynie, mieszkańcy stolicy wreszcie pokazali mu czerwoną kartkę. Mieli dosyć burmistrza, który jest wielkim przyjacielem socjalistycznego dyktatora Wenezueli, Hugo Chaveza i który chce nakładać na londyńczyków coraz wyższe opłaty za wjazd do miasta samochodem. Jego miejsce zajmie dziennikarz Boris Johnson.

Brytyjscy analitycy twierdzą teraz, że Gordon Brown na pewno nie ogłosi przyspieszonych wyborów. Będzie robił wszystko, by do ustawowego terminu w 2010 przekonać ludzi, by znów poparli Partię Pracy.