Tydzień temu radni Minneapolis spełnili obietnicę, którą złożyli wielotysięcznym tłumom demonstrującym przeciwko policyjnej przemocy po śmierci George’a Floyda: jednogłośnie przegłosowali poprawki w statucie miejskim legalizujące demontaż lokalnej komendy. Jej zadania ma przejąć w przyszłości całkiem nowa agencja – Departament ds. Bezpieczeństwa Mieszkańców i Przeciwdziałania Przemocy (Department of Community Safety and Violence Prevention), która promowałaby "holistyczne, skoncentrowane na zdrowiu publicznym” podejście do ochrony porządku w mieście. Osoba wyznaczona przez burmistrza na dyrektora tej formacji będzie musiała wykazać się m.in. doświadczeniem w pracy na rzecz lokalnej społeczności zdobytym poza służbą – np. w zarządzaniu ochroną zdrowia czy mediacjach między ofiarami a sprawcami. Zgodnie ze wstępnym planem w strukturze departamentu może – choć nie musi – zostać utworzony wydział ścigania przestępczości uformowany z licencjonowanych "stróżów porządku” (peace officers).
Szczegóły nie są jeszcze znane. Wiadomo tylko, że policjanci w tradycyjnych niebieskich mundurach nie znikną z ulic 425-tys. miasta w Minnesocie przed listopadem. Po serii konsultacji społecznych i urzędniczych uzgodnień mieszkańcy zdecydują o ich przyszłości w referendum, które zostanie przeprowadzone przy okazji wyborów prezydenckich.
Żeby nie było kolejnych Floydów
Reklama
Derek Chauvin, funkcjonariusz z Minneapolis, którego brutalna interwencja spowodowała śmierć George’a Floyda, dziś oczekuje w areszcie na proces o zabójstwo. Mimo kilkunastu skarg na nieuzasadnione stosowanie siły i obciążających jego konto zawodowe wewnętrznych dochodzeń, przez 20 lat służby tylko raz usłyszał zarzuty dyscyplinarne. Za całą komendą w Minneapolis ciągnie się zresztą długa historia oskarżeń o nadużycia i uprzedzenia rasowe (według statystyk w ostatnich pięciu latach czarni mieszkańcy siedem razy częściej padali ofiarą policyjnej przemocy). Prawie nigdy nie kończyły się one w sądzie.