Jeszcze gorsze nastroje panują na terenie byłej NRD - tam w sens demokratycznego porządku wątpi ponad połowa mieszkańców. "Ludzie za własne niepowodzenia obarczają państwo" - gorzko komentował na łamach "Der Tagesspiegel" Frank Karl z fundacji.

Specjaliści biją na alarm: Niemcy, zwłaszcza na wschodzie, praktycznie odstąpili od uczestnictwa w życiu publicznym - i to niezależnie od płci, wieku czy wykształcenia. Połowa z nich poważnie myśli o rezygnacji z pójścia na najbliższe wybory, co w narodzie, który do tej pory karnie stawiał się przy wyborczych urnach, musi szokować. W powojennej historii Republiki Federalnej Niemiec do lokali wyborczych szło średnio ponad 80 proc. obywateli.

Reklama

Co stało się z niemiecką demokracją? Odpowiedzi udzielają w sondażu sami respondenci: wolnorynkowe reformy zainicjowane w 2003 r. przez rząd Gerharda Schroedera i kontynuowanie ich przez obecną kanclerz Angelę Merkel. Zmiany objęły m.in. cięcia w budżecie służby zdrowia, obniżki emerytur i zasiłków dla bezrobotnych. Teraz aż 57 proc. pytanych domaga się wstrzymania reform. "Nawet niewielkie ograniczenie państwa opiekuńczego spowodowało, że ludzie utracili poczucie bezpieczeństwa" - mówi DZIENNIKOWI analityk Chatham House Iain Begg. Specjaliści wiążą to też z niepewną sytuacją gospodarczą na świecie, zwłaszcza z rosnącymi cenami ropy, które napędzają inflację.

Kto jest najbardziej rozczarowany? Ci, którym się nie powiodło w czasie transformacji ustrojowej w dawnej NRD, bezrobotni, ludzie o niższym dochodzie. Raczej wyborcy lewicy niż prawicy. Współczesne Niemcy to dla nich kraj niesprawiedliwości społecznej, w którym państwo przestało dbać o obywateli. "Niebagatelne znaczenie ma też fakt starzenia się niemieckiego społeczeństwa" - podkreśla Begg, specjalizujący się w ewolucji europejskiego państwa opiekuńczego. "Im jesteśmy starsi, tym większej opieki oczekujemy od państwa" - dodaje.

Reklama

Co gorsza, Niemcy pesymistycznie patrzą w przyszłość. "Jeśli nic się nie zmieni, grupa rozczarowanych może stać się pożywką dla populistów" - uważa Begg. "Już teraz widać wzrost popularności skrajnej lewicy Oskara Lafontaine'a" - dodaje.

Z ostatnich sondaży wynika, że jego Die Linke staje się trzecią siłą niemieckiej sceny politycznej. Zresztą według ekspertów problem utraty wiary w państwo nie jest tylko kłopotem Berlina. Wszystkie państwa Europy stoją przed podobnym wyzwaniem. Im starsze społeczeństwo, tym bardziej nieufnie podchodzi do wszelkich reform. A są one niezbędne, by europejski wzrost gospodarczy okazał się trwały.