Mężczyzna, który także nazywa się David Manzheley poszukiwany jest przez Komendę Powiatowa Policji w Wadowicach w związku z oszustwem. Według informacji policji urodził się on w 1984 raku i mieszka w Wadowicach przy ul. Sienkiewicza.
Mężczyzna jest poszukiwany w sprawie oszustwa prowadzonej przez prokuraturę - powiedział polsatnews.pl asp. szt. Dariusz Stelmaszuk, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Wadowicach.
Imię i nazwisko się zgadza, rysopis także odpowiada tej osobie, ale stuprocentowej pewności, ze to ta sama osoba nie mamy - powiedział policjant.
Z komunikatu policji wynika, że chodzi o przestępstwo z art. 286 par. 1 Kodeksu karnego. Przepis ten mówi, że "Kto, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej, doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8."
Jego gośćmi są politycy
Na początku tygodnia głośno zrobiło się o interwencji policji na gejowskiej orgii w stolicy Belgii. Wśród uczestników był węgierski europoseł Fideszu Jozsef Szajer. Polityk po skandalu zrezygnował ze stanowiska i członkostwa w partii.
Onet dotarł do Davida Manzheley'a, który od dwóch lat hobbystycznie organizuje gejowskie orgie. Są one całkowicie legalne i pojawia się na nich ponad 100 osób.
Przyznaje, że regularnie jego gośćmi są politycy, a wśród nich także czterej politycy z PiS-u, którzy przyjeżdżają z Warszawy. Nie podaje ich nazwisk, ale twierdzi, że mają rodziny i od początku znajomości prosili go, by zachował dyskrecję.
Onet zaznacza, że nie jest w stanie zweryfikować twierdzeń Davida Manzheleya i publikuje jego wypowiedzi z zastrzeżeniem, że jest to jego wersja wydarzeń.
Najpierw, jakieś półtora roku temu, skontaktowało się ze mną dwóch polityków PiS, którzy usłyszeli o moich imprezach od brukselskich znajomych. Potem odezwało się kolejnych dwóch, którzy dowiedzieli się o nich od kolegów z Niemiec — opowiada Manzheley. Według niego wspomniani politycy partii rządzącej pełnią ważne funkcje publiczne w Polsce, są posłami lub zajmują rządowe stanowiska.
"Nie wiem, czy wiedzą o sobie nawzajem"
Nie przyjeżdżają razem. Pojawiają się 2-3 razy do roku na konkretne orgie. Nie wiem, czy wiedzą o sobie nawzajem — deklaruje.
Dodaje, że wśród uczestników są także politycy z Ukrainy, Francji, Niemiec, Holandii, czy Luksemburga.
Manzheley opowiada, że politycy przyjeżdżają na zabawę za granicą, bo gdyby ich orientacja wyszła na jaw w ich krajach, to ich kariera by się zaończyła.
Mówią po prostu, że aby utrzymać stanowiska muszą udawać, że zgadzają się ze swoimi liderami - mówi Manzheley.
Uczestnicy imprez nie mogą wnosić ze sobą telefonów oraz używać prezerwatyw. Nie mogą tylko patrzeć, każdy z nich musi uprawiać seks. - Nazywamy to "orgią tatuśków" - wyjaśnia organizator. Kobiety uczestniczą jedynie jako obserwatorki lub pomagają w organizacji imprezy. Goście przynoszą alkohol o wartości 20 euro na osobę.
Drink, rozmowa, seks
Dla większości impreza toczy się w rytmie: drink, rozmowa, seks, choć niektórzy przychodzą tylko dla seksu. Mają ze sobą butelkę wody i nie ruszają się z salonu Uprawiają seks z 10 albo 20 mężczyznami i opuszczają mieszkanie - opowiada organizator. Imprezy trwają zwykle kilka godzin.
Manzheley komentuje w rozmowie z Onetem także interwencję policji. Tłumaczy, że chodziło nie o samą orgię, ale złamanie dotyczących walki z koronawirusem.
Jeden idiota zapomniał zamknąć drzwi na zamek. Policja po prostu je otworzyła i weszła. Nie miała nakazu, zaproszenia, ani żadnego innego dokumentu. To było dla mnie naprawdę zaskoczenie - mówi.
Uważa, że policjanci chcąc wylegitymować uczestników byli agresywni. Między jednymi i drugimi doszło do przepychanek. Niektórzy, jak mówi Manzheley, myśleli, że to rodzaj zabawy i zaczęli rozpinać policjantom rozporki. Ostatecznie policja kazała zakończyć imprezę, ale organizator nie dostał żadnego mandatu. Na policję jego zdaniem miała zadzwonić konkurencja.
Byłem zajęty wtedy innymi gośćmi, więc widziałem tylko otwarte okno. Moje mieszkanie znajduje się na piętrze, było to więc za wysoko, żeby wyskoczyć na ulicę. Ostatecznie Szajer pozostał w mieszkaniu i został zabrany przez policję - tak z kolei opisuje sytuacją, w której Szajer próbował uciec przez okno.