Propaganda i kłamstwa. To jest obraz węgierskiej kampanii wyborczej zakończonej w niedzielę spektakularnym zwycięstwem koalicji Fidesz-KDNP. Viktor Orbán będzie teraz dysponował największą od początku swoich rządów w 2010 r. większością (w tym momencie podaje się 53 proc., nie ma jeszcze oficjalnych wyników, na razie przewaga wynosi co najmniej 1 mln głosów). Skala sukcesu musiała zaskoczyć samych polityków - jeszcze w trakcie wieczoru wyborczego szef bliskiego Fideszowi ośrodka opinii publicznej twierdził, że koalicja większości konstytucyjnej nie uzyska. Koalicja zdobyła 136 spośród 199 możliwych do uzyskania mandatów.
Dlaczego Fidesz nie tylko zwyciężył, lecz także z nieprawdopodobną wręcz większością? Pomińmy system wyborczy, który mu sprzyja i w dużej mierze odpowiada za sukces tej partii. Kolejnym elementem są media otwarcie wspierające koalicję. Po raz kolejny w telewizyjnym przekazie nie oddzielono czasu, w którym Orbán występował jako szef rządu, od tego, w którym był liderem walczącej w wyborach partii. Choć niby różnica była - na plakatach pojawiał się na zmianę z minorową miną, w wojskowej bluzie jako premier i uśmiechnięty, z łagodniejszymi rysami jako szef partii. To ogromna przewaga, którą dysponowała władza - podwójna kampania, której nie trzeba wpisywać w sprawozdania. Fakt ten kolejny raz wytknęli obserwatorzy OBWE, oczywiście bez efektów.
Wojna i pokój
Główne wydania wiadomości w państwowej telewizji o godz. 19.30 w przedwyborcze piątek i sobotę w największej mierze poświęcone były wyborom parlamentarnym, a właściwie otwartemu popieraniu Fideszu. Nikt nawet nie próbował ukrywać tego, kto powinien wygrać. Na relacje z Ukrainy pozostawiono niewiele czasu.