Teraz mówi się o około 5 tys., ale trzeba się liczyć, że może ich być więcej. Niezależnie od tego, jaka dokładnie będzie ta liczba, obecność tej formacji najemniczej na terytorium Białorusi będzie wykorzystana do presji na Ukrainę, Polskę, kraje bałtyckie i – szerzej – państwa NATO – mówi PAP Anna Maria Dyner z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Reklama

Łukaszenka "żartował" mówiąc o wagnerowcach

Białoruski dyktator powiedział mieszkańcom Bieławieżski, że "żartował", mówiąc o wagnerowcach, wybierających się "na wycieczkę do Rzeszowa i Warszawy". Sprzęt i broń szły z Rzeszowa pod Bachmut, tam, gdzie ci wagnerowcy walczyli. Tysiące ich tam zginęło. Oni tego nie wybaczą. Teraz niech podziękują Białorusinom za zaproszenie tych bojowników do nas - ocenił Łukaszenka, cytowany przez agencję prasową BelTA.

Groźby Łukaszenki o Rzeszowie

Reklama

To, co już teraz widzimy, to gra informacyjna ze strony białoruskich władz, np. wcześniejsze sugestie Alaksandra Łukaszenki, że "chcą się oni wybrać na wycieczkę do Rzeszowa". Obecność tych formacji pozwala Mińskowi i Moskwie grozić działaniami hybrydowymi, wywierać presję psychologiczną, wywoływać strach – mówi analityczka.

Według ukraińskich służb granicznych na Białorusi jest obecnie ponad 5 tys. wagnerowców. Do ich rozmieszczenia użyto przede wszystkim obozu polowego stworzonego pod Osipowiczami niedaleko miejscowości Cel, w obwodzie mohylewskim. Jednak, jak mówi Dyner, nie można wykluczyć, że będą oni umieszczani także w innych, mniejszych obiektach, a ich liczba wzrośnie. W różnych źródłach pojawiały się informacje, że może ich tam trafić 8 tys., padały także stwierdzenia o kilkunastu tysiącach.

Informacje brytyjskiego wywiadu

Według informacji brytyjskiego wywiadu wojskowego z 30 lipca w obozie pod Osipowiczami znajduje się ok. 300 namiotów i 200 pojazdów; nie ma tam ciężkiego sprzętu.

Jak dodano, oddzielne doniesienia sugerują, że większość widocznych pojazdów, to ciężarówki i minibusy; niewiele jest opancerzonych pojazdów bojowych. "Pozostaje niejasne, co stało się z ciężkim sprzętem, używanym przez Grupę Wagnera na Ukrainie; istnieje realna możliwość, że została ona zmuszona do zwrócenia ich rosyjskiemu wojsku" – podano w oświadczeniu brytyjskiego resortu obrony.

Hybrydowe wykorzystanie wagnerowców na Białorusi eksperci w Polsce i na Ukrainie wymieniają na pierwszym miejscu. Na początku lipca białoruski propagandysta Alaksiej Dziermant mówił wprost: Zachód boi się broni jądrowej i Wagnera. Jeśli mamy w rękach takie instrumenty, to niech się boją.

Dlatego, jak podkreśla Dyner, w sprawie Grupy Wagnera kluczowa, oprócz monitorowania sytuacji i oceny zagrożeń oraz odpowiedniego reagowania na nie, jest "prawidłowa komunikacja – wobec własnego społeczeństwa, sojuszników w NATO oraz potencjalnych przeciwników".

Najczarniejszy scenariusz

Jeśli mielibyśmy wyobrazić sobie, podkreślam, hipotetyczny, ale najbardziej czarny scenariusz, to formacja ta lub jej część mogłaby zostać wykorzystana do prowokacji czy jakichś akcji dywersyjnych na granicy z Ukrainą, ale także z Polską czy Litwą – mówi Dyner. Władze Polski i Litwy ostrzegają, że wagnerowcy mogliby być wykorzystani do działań związanych z przenikaniem na terytorium UE nielegalnych migrantów czy wręcz podszywania się pod nich.

Obecnie władze wojskowe Białorusi przedstawiają wagnerowców jako szkoleniowców różnych struktur siłowych na Białorusi – od armii, przez obronę terytorialną, po wojska wewnętrzne.

Skutki buntu Prigożyna

Te działania mają w mojej ocenie służyć uzasadnieniu ich obecności na Białorusi, przede wszystkim wobec społeczeństwa. Łukaszenka musi przełknąć tę żabę, którą ugotował sobie razem z Putinem, wyciszając bunt Jewgienija Prigożyna. Nikt nie wie, jakie ustalenia były na początku i jakie są teraz, ale jest zupełnie prawdopodobne, że pewne rzeczy, np. liczba najemników mogły się zmienić, co dla Łukaszenki potencjalnie jest problemem – ocenia Dyner.

Grupa Wagnera to struktura, którą eksperci nazwali już "hybrydową formacją najemniczą". Nie jest ani prywatną armią, bo była finansowana przez Kreml (co przyznał sam Putin) i działała jako jego nieformalne zbrojne ramię od 2014 r. Powstać miała pod skrzydłami rosyjskiego wywiadu wojskowego. Wagnerowcy byli obecni na Ukrainie podczas aneksji Krymu i operowali w Donbasie w 2014 r.

Później najemnicy Prigożyna działali głównie na "wysuniętych odcinkach" – w Syrii, Afryce. Jak mówił sam szef najemników, gdy zaczęła się pełnowymiarowa wojna na Ukrainie, jego formacja została "wezwana na pomoc" - rzekomo dlatego, że regularna armia nie dawała sobie rady.

Grupa Wagnera, choć działała pod nieoficjalnym patronatem Kremla, formalnie, w świetle rosyjskich przepisów, nie jest legalna. Putin powiedział niedawno, że ta formacja "nie istnieje". I rzeczywiście, z prawnego punktu widzenia tak jest, bo prawo nie zezwala na istnienie prywatnych armii, a najemnictwo jest w Rosji (teoretycznie) karane więzieniem.

Pomimo tego Prigożynowi pozwolono nie tylko na stworzenie własnej armii, ale także na werbowanie więźniów do walki na Ukrainie. Armia zaopatrywała go w sprzęt i amunicję, a na zbrodnie popełniane przez wagnerowców patrzono przez palce.

Sytuacja zmieniła się, gdy Prigożyn, będący również właścicielem sporego imperium medialnego i cieszący się poparciem niemałej części radykalnie nastrojonych środowisk prowojennych w Rosji, zaczął krytykować ministerstwo obrony i dawać wyraz swoim ambicjom politycznym.

Konflikt doprowadził do "buntu", w ramach którego wagnerowcy pod wodzą Prigożyna de facto zajęli Rostów nad Donem i ruszyli marszem na Moskwę, zatrzymując się ok. 200 km przed stolicą, według oficjalnych oświadczeń Mińska i Moskwy – po mediacyjnej interwencji Łukaszenki. Jednym z kluczowych ustaleń miało być przemieszczenie części wagnerowców na terytorium Białorusi.

Nie jest jasne, jaki jest obecnie układ pomiędzy Kremlem i Prigożynem. Nie wiemy, jaka była i jest rola Alaksandra Łukaszenki. Nie wierzyłabym jednak w to, że Prigożyn nie ma powiązań z Kremlem. I można sobie wyobrazić – hipotetycznie – że jakieś działania na terytorium lub z terytorium Białorusi wagnerowcy mogą przeprowadzić nawet bez zgody czy wiedzy Łukaszenki. W ten sposób Moskwa ma dodatkowe narzędzie kontrolowania go – mówi Dyner.

Białoruś "bazą przerzutową"

Białoruś może się też dla wagnerowców stać "bazą przerzutową" do dalszych prowadzonych w szarej strefie działań na terytorium Afryki i Bliskiego Wschodu. To intratne interesy, do których Kreml nie ma lepszych wykonawców niż wyszkoleni bojownicy, nie będący jednak w składzie regularnej armii.

Wiadomo, że Prigożyn zarejestrował firmę na Białorusi, dzięki czemu może działać tam teraz biznesowo, dokonywać transferów finansowych. Nie można wykluczyć, że i białoruskie władze chciałyby odkroić sobie kawałek z tego tortu, tym bardziej, że reżimowi "eksperci" sugerowali, że Wagner mógłby np. "ochraniać białoruskie projekty w Afryce" – dodaje analityczka PISM.