Trwa ładowanie wpisu

Twierdzenie, że uderzenie Al-Kaidy na Nowy Jork i Waszyngton dziesięć lat temu stało się przyczyną obecnych tarapatów gospodarczych świata zachodniego byłoby przesadą, ale 11 września uruchomił mechanizm pozbawionego kontroli wydawania pieniędzy w imię bezpieczeństwa. A skoro poszło tak gładko, można było zadłużać się też bez umiaru na inne cele, choćby socjalne. Ameryka odpowiedziała na uderzenie z całą mocą. Pokazała potęgę, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że wytoczyła armaty na muchę i nie zawahała się strzelać po całej okolicy, by ją trafić. W efekcie wydatkowe tabu zostało złamane, a zadłużenie w minionej dekadzie przyrastało wręcz lawinowo.
Nieetyczne i niepatriotyczne - nie tylko w Ameryce, ale także w Polsce – było stawianie wówczas pytań nie tylko o moralną legitymizację takich zachowań, ale nawet o ich koszty. Minęła dekada, emocje opadły, a portal WikiLeaks i komisja budżetowa Kongresu rzucają na stół rachunki za te dziesięć lat. Pierwszy polityczne, druga - finansowe.
Konsekwencje polityczne są oczywiste – przedłużająca się okupacja Afganistanu, ugrzęźnięcie w Iraku po wojnie opartej na fałszywych danych CIA o posiadaniu przez Saddama Husajna broni masowego rażenia i jego współpracy z Al-Kaidą, osłabienie sojuszu z Niemcami i Francją, śmierć na obu wojnach kilku tysięcy amerykańskich żołnierzy oraz co najmniej 100 tys. irackich i afgańskich cywili. 11 września zaowocował wręcz poważnymi pomyłkami strategicznymi, które kosztowały Stany Zjednoczone pomniejszenie ich wpływów w świecie. Dziś punktują je ośrodki analityczne i komentatorzy tak związani z Demokratami, jak i Republikanami, choćby Stratfor. Pierwsza z pomyłek to przyjęcie założenia, że bliskowschodnie reżimy są zasłoną przed terroryzmem i trzeba z nimi współpracować, wybaczając im gwałcenie praw człowieka. Tymczasem były one jego inkubatorem – terroryzm rodził się z niemocy obalenia satrapii pokojowymi metodami. Druga – zaatakowanie terytorium Pakistanu w tropieniu Al-Kaidy, co doprowadziło do niemal utraty tego państwa jako sojusznika USA. Trzecia – nadmierne skupienie się na Bliskim oraz Środkowym Wschodzie i zaniedbanie kontrowania Chin. Czwarta – osłabienie spójności NATO poprzez tworzenie „koalicji chętnych” zamiast użycia wypracowanych wspólnych mechanizmów obrony. We wrześniu 2011 roku Pakt zaproponował Amerykanom uznanie ataku Al-Kaidy za wypełniający definicję artykułu 5 traktatu waszyngtońskiego (wspólna obrona w przypadku uderzenia na jednego z członków Sojuszu), ale Waszyngton odmówił.
Reklama
Amerykanów kosztowało sporo wysiłku powstrzymanie skutków tych pomyłek. Aby ponownie zlepić NATO, musieli pokryć koszty operacyjne innych państw Paktu, by w ogóle przyłączyły się do wojny w Afganistanie. Dopiero jednoznaczne, twarde poparcie – także finansowe – rewolt w ramach arabskiej wiosny osłabiło negatywny wydźwięk wcześniejszego wspierania Mubaraka w Egipcie i Ben Alego w Tunezji. Ale nawet obecnie badania opinii publicznej pokazują, że od 70 do 90 proc. indagowanych w Egipcie, Turcji czy nawet Indonezji określa swoje uczucia wobec Ameryki jako negatywne. Z kolei Pakistan wydaje się trwale stracony, a Chiny wykorzystały wojny ze światem muzułmańskim, by umocnić zależność USA od swojego eksportu i skupywania amerykańskich obligacji oraz zbudowania strefy wpływów w Afryce i Ameryce Południowej i unowocześnienia sił zbrojnych. W tych przypadkach dekada po 11 września jest stracona.
Bezpośrednie i pośrednie skutki ekonomiczne ataku Al-Kaidy są równie bolesne. W 2001 roku budżet obronny USA wynosił 312 mld dol., w 2010 roku już 698 mld. W ubiegłym roku wydatki te sięgały 4,7 proc. amerykańskiego PKB, dokładnie tyle, ile na koniec zimnej wojny w 1991 roku. W minionej dekadzie nie było tymczasem konfliktu z udziałem Ameryki, który nie miałaby bezpośredniego lub pośredniego związku z atakiem 11 września. Na globie nie istniało żadne państwo, które mogłoby być dla USA zagrożeniem, niczym wcześniej ZSRR. Siły amerykańskie walczyły, nadal walczą lub tylko dokonywały ataków w Afganistanie, Iraku, Pakistanie, Jemenie, Somalii, Filipinach. Zaangażowały się militarnie, choć bez prowadzenia walk, we wschodniej i zachodniej Afryce. Wszystko to w ramach tzw. wojny z terrorem.



Koszty tych operacji zostały pokryte nie tylko z podatków obywateli USA, które zresztą prezydent George W. Bush obniżył, lecz także z kredytów. Atak Al-Kaidy uruchomił lawinę zarówno wydatków wojskowych, jak i zadłużenia. Kiedy odchodził zdyscyplinowany budżetowo Bill Clinton, państwo amerykańskie było zadłużone na 56,4 proc. swojego PKB, pod koniec pierwszej kadencji Busha juniora (2005 rok), gdy machina wojenna pracowała pełną parą – 63,5 proc. Na koniec drugiej kadencji w 2008 roku już na 84,2 proc. Kiedy samoloty pasażerskie wbijały się w wieże WTC, dług wynosił niecałe 6 mld dol., obecnie ponad 14 mld. Na wykresie zadłużenia USA sporządzonym przez samą administrację od początku XX wieku ostatnia dekada to niespotykane wcześniej pikowanie w górę.
Dług finansowały w dużym stopniu Chiny, skupując obligacje skarbowe USA. Pekin posiada amerykańskie papiery skarbowe warte 1,2 bln dol. Biorąc pod uwagę, że według różnych źródeł pełny koszt wojen po 11 września wraz z rehabilitacją rannych, odszkodowaniami itp. wyniósł od 2 do 3 bln dol., można dla celów publicystycznych przyjąć, iż Chiny pokryły go w połowie.
Nie cały dług, rzecz jasna, poszedł na finansowanie zbrojeń i wojny, żadna siła polityczna w USA nie odważyła się jednak zakwestionować samej zasady zadłużania państwa, kiedy znalazło się w potrzebie. Po obniżeniu po raz pierwszy w historii ratingu USA przez agencję Standard & Poor’s, właśnie w związku z nadmiernym zadłużeniem, zaczęto je postrzegać jako problem daleko wykraczający poza wymiar czysto ekonomiczny. Odchodzący szef połączonych sztabów sił zbrojnych USA admirał Mike Mullen uznał nawet przyrost zadłużenia za główne zagrożenie dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Nie Al-Kaidę czy państwa wskazane przez prezydenta Busha jako oś zła: Koreę Północną, Iran, Syrię, Sudan. Nie potencjalne rakiety z głowicami nuklearnymi wystrzeliwane przez Teheran czy Phenian.
Historia zatoczyła koło. Administracja Busha, by zwalczać wroga, wypuściła z butelki dżina zadłużenia, który po dekadzie sam stał się najgroźniejszym wrogiem. Z pewnością szkolne podręczniki wskażą w przyszłości zapaść na rynku nieruchomości, bankructwo banku Lehman Brothers, a potem faktyczną niewypłacalność Grecji jako kamienie milowe obecnych perturbacji w światowej gospodarce. Nie wolno jednak zapominać o polityce amerykańskiej po 11 września 2001 roku jako jednej z ich najważniejszych praprzyczyn. Dzisiejszy kryzys to także pośmiertna zemsta Osamy bin Ladena.