Zbigniew Krzyżanowski: Czy Hosenfeld zasłużył na odznaczenie od prezydenta?
Halina Szpilman: Tak. Myślę, że zasłużył na to. I nie tylko w mojej ocenie. Dwa lata temu odbyła się w Łodzi sesja naukowa zorganizowana przez IPN, gdzie wiele osób świadczyło o jego dobrych uczynkach w stosunku do Polaków. Mój mąż był chyba na końcu jego listy uratowanych. Spotkali się, gdy mąż był już odseparowany od kontaktów zewnętrznych, zamknięty w dzielnicy, która była już w rękach niemieckich, stale narażony na zastrzelenie.

Reklama

Powstanie już się kończyło. Hosenfeld dał mu nadzieję na to, że wojna lada moment się skończy, przyniósł mu jedzenie, dał mu coś do okrycia, sprawdził, czy nie widać go na zewnątrz. Ale powtarzam: nie tylko dlatego, że uratował mojego męża, należy mu się order. Pomagał przecież tylu innym ludziom. Choćby ks. Cieciorze i jego bratu. Byli też ludzie, którym pomógł, a którzy po wojnie wyemigrowali do Australii. I od nich mąż dowiedział się, że Hosenfeld to ten Hosenfeld.

Nie wiedział, kto mu pomógł?
Nie chciał wiedzieć, kto mu pomaga, bo bał się, że w momencie krytycznym być może nie wytrzyma i ujawni jego nazwisko. A to byłaby dla Hosenfelda śmierć. Mąż powiedział mu tylko, że gdy wojna się skończy, będzie pracował jak przedtem w Polskim Radiu. I Hosenfeld wiedział tylko tyle: Władysław Szpilman Polskie Radio. I gdy w 1946 roku Hosenfeld napisał do żony, wymienił osoby, którym pomagał, w tym m.in. nazwisko mojego męża.

Mąż szukał Hosenfelda?
Jeden z muzyków Polskiego Radia opowiedział mu, że wracając do Warszawy, natknął się na przejściowy obóz niemieckich żołnierzy. Narzekał, że tacy kulturalni, a zabrali mu skrzypce, nie ma instrumentu, stracił wszystko. I wówczas jeden z wojskowych poderwał się i wymienił nazwisko męża. Ten skrzypek, Lednicki się nazywał, wrócił do Warszawy i zapytał męża: Władek, tobie jakiś Niemiec w czasie wojny pomógł?

A czy mąż próbował pomóc Hosenfeldowi?
Tak, próbował znaleźć ten obóz. Później, w 1955 roku, zwracał się nawet do Jakuba Bermana, partyjnego nadzorcy UB, o pomoc dla Hosenfelda. Przyjeżdża do nas towarzysz Pieck, będę z nim rozmawiał, zobaczymy, co się da zrobić - usłyszał od Bermana. Ale towarzysz Pieck (Wilhelm Pieck - szef enerdowskich komunistów) nie pomógł. W każdym razie nic mi o tym nie wiadomo. Hosenfeld mieszkał w Zachodnich Niemczech, a to byli wtedy ci „źli” Niemcy... Zresztą mąż mówił, że Hosenfeld to Austriak.

Hosenfeld zmarł w Rosji.
Tak, rodzina jego mówiła nam, że miał nadciśnienie. Nie wytrzymał obozu.

Kiedy mąż spotkał się z rodziną Hosenfelda?

Podczas pierwszego zachodniego tournee w 1957 roku. Zadzwonił do mnie i powiedział, że w komodzie jest list od Hosenfeldów i żebym podała mu ich adres. Pojechał do Fuldy, ktoś mu powiedział, że zmienili adres i że Hosenfeld już nie żyje. Ale na spotkanie z mężem zjechała się cała rodzina. Historia rzeczywiście filmowa - takie losy.














Halina Szpilman, żona Władysława Szpilmana, autora "Pianisty"



Odznaczenie prezydenta dla niemieckiego żołnierza wywołało burzę

Wzięty do wojska z poboru jako rezerwista, Hosenfeld, nauczyciel, katolik, ojciec pięciorga dzieci, nie utożsamiał się - o czym świadczy jego korespondencja z żoną - z ideami nazizmu, chociaż należał do NSDAP. "Ale tak jak polscy oficerowie w PRL należeli do PZPR" - ocenia Bartoszewski. I dodaje: "Gdyby Szpilman go nie spotkał, nie przeżyłby wojny". To czyn niezwykły jak na oficera Wehrmachtu. Dlaczego? "Bo pomagając w warunkach frontowych Żydowi, ryzykował pewną karę śmierci" - dodaje Bartoszewski.

Kontrowersje w życiorysie Hosenfelda budzi epizod z czasów Powstania Warszawskiego. W tym czasie był on oficerem niemieckiego kontrwywiadu. Zajmował się przesłuchiwaniem cywilów, polskich powstańców i żołnierzy sowieckich wziętych do niewoli.

Według związanego z Radiem Maryja "Naszego Dziennika" przeciwna uhonorowaniu Hosenfelda jest Irena Sendlerowa. "Sytuacja, w której oficer nazistowskiego kontrwywiadu otrzymuje polski order, jest bardzo niestosowna. Jestem zbulwersowana decyzją prezydenta" - powiedziała "Naszemu Dzienikowi" nominowana do pokojowej Nagrody Nobla bohaterka, która uratowała od śmierci 2,5 tys. żydowskich dzieci.

Reklama

Ale jedna z osób uratowanych przez Irenę Sendler uważa, że mimo wszystko Hosenfeld zasłużył na polski order. "Też jestem osobą ocaloną z Holocaustu. Mogłabym nie lubić Niemców, ale to co zrobił Hosenfeld, to akt ludzkiej solidarności i zwrócenie na to uwagi jest ważne" - komentuje odznaczenie dla niemieckiego oficera Elżbieta Ficowska ze Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu. Dla poety żydowskiego pochodzenia Aleksandra Rozenfelda to też ważna decyzja: "Czas pozwala na rozpoznawanie dobra, nawet wśród strony przeciwnej".

"Według żydowskiej tradycji człowiek, który ratuje jednego człowieka, ratuje cały świat" - przypomina Szewach Weiss, b. ambasador Izraela w Polsce. "Z tego punktu widzenia działanie Hosenfelda było pozytywne" - przyznaje Weiss. Ale natychmiast dodaje: "To nie znaczy, że należy mu się jeszcze order".

Po wojnie Hosenfeld dostał się do niewoli sowieckiej, został wywieziony do Mińska i poddany torturom. Sowieci chcieli od niego wydobyć informacje. Wiedzieli bowiem, że był oficerem kontrwywiadu. W 1946 r. udało mu się potajemnie wysłać kartkę z listą osób, którym pomógł podczas wojny, także z nazwiskiem Szpilmana. Został skazany na 25 lat obozu pracy, jednak ciężkie warunki pobytu spowodowały wylew i paraliż, a potem w 1952 roku śmierć.

Yad Vashem, izraelski instytut pamięci, nie zdecydował się przyznać Hosenfeldowi tytułu Sprawiedliwy wśród Narodów Świata za ratowanie Żydów. A starał się o przyznanie mu tego wyróżnienia Andrzej Szpilman, syn pianisty. "Podobny problem mamy i z Ukraińcami, którzy byli nazistami, ale pomagali Żydom. Wszystko musi być szczegółowo przebadane" - wyjaśnia Weiss.

"Postępowania w sprawie przyznania tytułu są indywidualne" - potwierdza Bartoszewski. Ale przypomina, że Andrzej Szpilman w rozumieniu prawa żydowskiego nie jest Żydem, jego matka nie była bowiem Żydówką. "Świadectwa nie-Żydów odgrywają tylko rolę pomocniczą" - wyjaśnia Bartoszewski, honorowy obywatel Izraela.