Szpital Czerniakowski w Warszawie. Piąte piętro. Oddział Chirurgii Plastycznej. To tam przez trzy tygodnie leczył się po ciężkim wypadku prezenter telewizji Puls Krzysztof Ziemiec. Wczoraj nadszedł wielki dzień dla niego i jego rodziny. Kuracja przebiegła na tyle pomyślnie, że Krzysztof mógł zostać wypisany do domu - pisze "Fakt". I dopiero teraz był w stanie opowiedzieć o najbardziej tragicznych momentach swojego życia, kiedy we własnym mieszkaniu, aby ratować rodzinę, wynosił garnek z płonącą parafiną i przewrócił się. Parafina wylała się na jego ciało.

Reklama

Moja skóra schodziła z bandażami

"Czuję się bez porównania lepiej. Teraz już bez bólu mogą mi zmieniać opatrunek. Jeszcze niedawno, kiedy to robiono, miałem wrażenie, jakby mnie obdzierano ze skóry, bo schodziła razem z bandażem... A trzy tygodnie temu, czyli zaraz po wypadku, przez cały czas wyłem z bólu. Ale i tak podobno ciszej niż inni na moim oddziale... Pierwsze dni w szpitalu pamiętam jako ciągłą ucieczkę przed bólem. A właściwie brak możliwości ucieczki. Bo uciec nie było dokąd..." - opowiada "Faktowi" Ziemiec.

Prezenter stara się wyrzucić z pamięci dramatyczne sceny, które rozgrywały się w jego mieszkaniu, ale niektóre z nich zapamięta do końca życia. I jeszcze długo będzie mu się śniło jego mieszkanie na warszawskim Ursynowie, spowite gęstym dymem.

Wszedłem prosto w ogień

Reklama

"Trudno mi wracać do tamtego wieczoru... Od tragedii dzieliły nas dosłownie chwile. Przez ułamek sekundy zdałem sobie sprawę, że albo spłoniemy żywcem w mieszkaniu, albo zatrujemy się tlenkiem węgla. Jedynym ratunkiem było otworzenie drzwi. Ale one płonęły, płonęła też szafka na buty.

I wtedy nagle dostałem jakiegoś przypływu siły płynącej prosto z niebios. Jakiegoś hartu ducha, który trudno wyjaśnić rozumem. Wszedłem prosto w ogień i odsunąłem zasuwę od drzwi. Bałem się, że może być za późno, że zamki stopią się w ogniu i zostaniemy uwięzieni w środku. Ostatkiem sił odwróciłem się do rodziny i krzyknąłem: <Dzieci! Wychodzić!>. Na korytarzu byli już sąsiedzi i próbowali ugasić mnie strumieniami wody. A ja stałem pośród ognia i zupełnie nie wiedziałem, co mam robić"

Reklama

Uratowało mnie to, że byłem nagi

"Na szczęście byłem nago, bo właśnie brałem prysznic, gdy zobaczyłem, co się dzieje w mieszkaniu. To mnie uratowało, bo gdybym miał ubranie na sobie, wszystko by spłonęło i wtopiło się w skórę... Wolę nie myśleć, co by wtedy było. Na szczęście moje dzieci niewiele pamiętają z tego makabrycznego wieczoru. Spały już u siebie w pokojach, gdy pojawił się ogień. Potem pod wpływem gorąca wywaliło wszystkie korki w mieszkaniu. Nie widziały, w jakim jestem stanie. Całą sytuację odczuwały jedynie emocjami: swąd palonego mieszkania, strach i krzyk.

Na szczęście, chwilę po tragedii nasza najbliższa sąsiadka wzięła je do siebie. Włączyła jakąś bajkę, próbowała uspokoić. Te chwile tuż po wypadku były dla nich najważniejsze, a później znalazły się pod opieką psychologa. Najbardziej przeżywa całą sytuację średnia córeczka Olga, która jeszcze nie do końca doszła do siebie. Marzę, by je zobaczyć. Myślę, że stanie się to już za kilka dni, kiedy wrócą do domu z działki, gdzie są razem z babcią".

Lekarze są przekonani, że Krzysztof wróci do zdrowia w 100 proc. Ale na razie czeka go roczna rehabilitacja.

"Na razie nawet nie myślę o pracy. Mam zwolnienie do końca sierpnia. A i tak nie jestem nawet w stanie utrzymać nawet ołówka w palcach. Muszę dbać o siebie. Chciałbym bardzo wrócić do aktywności, lecz organizm mówi: stop" - powiedział "Faktowi" Krzysztof Ziemiec.