Ksiądz, niczym poseł albo senator, proboszczem miałby być przez pięć do siedmiu lat. Podobnie jak to się dzieje w USA, gdzie kadencja proboszcza trwa lat sześć. "Gazeta Wyborcza" zauważa, że sprawę księża mieli przedyskutować w diecezjach. Potem miała wrócić pod obrady biskupów. Ale w komunikacie końcowym ze spotkania Episkopatu w Częstochowie z zeszłego tygodnia o kadencyjności proboszczów nie ma już ani słowa, chociaż, temat był ujęty w planie zebrania. Dlaczego? Proboszczowie najzwyczajniej w świecie ogłosili bunt.

Reklama

Jak powiedział "Gazecie Wyborczej" rzecznik Episkopatu ks. Józef Kloch, na zebraniu plenarnym zaprezentowano opinie proboszczów z różnych środowisk. W większości negatywne. Proboszczowie argumentowali, że tylko stabilność urzędu gwarantuje ciągłość przedsięwzięć duszpasterskich, np. budowę nowych kościołów. "Nie znaczy to, że temat kadencyjności proboszczów umiera" - dodaje ks. Kloch.

Księża, których "Gazeta" spytała o nastroje panujące w diecezjach, mówią jednak, żeby sprawę zamknąć i lepiej już do niej nie wracać. Pomysł biskupów krytykują nieraz bardzo ostro

W sierpniu na Jasnej Górze zanosiło się na sporą rewolucję w Kościele. Biskupi jednogłośnie twierdzili, że sprawowanie urzędu proboszcza - tak jak dzisiaj - do emerytury (czyli 75. roku życia) to złe rozwiązanie. I czas na zmiany.