"Komendant zapłacił mandat tak jak każdy obywatel" - mówi DZIENNIKOWI Krzysztof Hajdas z Komendy Głównej Policji. "Dostał też punkty karne, ale nie pamięta ile, to było kilka miesięcy temu" - dodaje Hajdas.
Jaku ustalili dziennikarze stacji RMF FM, Matejuk jechał własnym autem z rodzinnego Wrocławia do Warszawy. Był na pograniczu województw łódzkiego i mazowieckiego, kiedy wpadł na rozstawionych z radarem funkcjonariuszy drogówki.
>>>Szef policji na święcie białoruskich milicjantów
"Jeśli komendant nie pamięta, ile dostał punktów, to nie wiadomo, o ile jechał za szybko. 300 złotych to górna granica za przekroczenie wynoszące od 30 do 40 kilometrów na godzinę albo dolna w przypadku od 40 do 50 kilometrów" - mówi nam policjant warszawskiej drogówki.
>>>Drogowi piraci zbiednieją. Drożeją mandaty
Niejasne jest, czy policjanci drogówki rozpoznali swojego szefa. Według Radia RMF FM - nie. Poprosili złapanego kierowcę o dokumenty, a Matejuk dał im dowód osobisty, nie wyjmował policyjnej "blachy" czyli legitymacji. Policjanci spisali szefa i wlepili mu mandat, a komendant bez protestów go przyjął.