Sprawa zaczęła się, gdy Francuz Michel Levi-Leleu, zauważył na jednej z wystaw organizowanych przez muzeum w Oświęcimiu walizkę swojego ojca. Pomyłki nie mogło być. Bagaż miał jeszcze tabliczkę z napisem „86 Boul, Villette, Paris Pierre LEVI”.

Levi-Leleu upomniał się o pamiątkę przed sądem. Dyrekcja Muzeum tłumaczyła, że walizka jest ważna dla całej kolekcji. "W naszych zbiorach znajduje się zaledwie kilka waliz, których znamiona indywidualne wskazują na to, że trafiły one do KL Auschwitz wraz z transportami osób deportowanych z Francji" – argumentowała wicedyrektor muzeum w Oświęcimiu Teresa Świebocka. Ostatecznie doszło do ugody. Walizka zostaje w zbiorach Muzeum, ale będzie eksponowana na wystawie w Paryżu.

Ma przypominać o historii francuskich Żydów deportowanych do obozów zagłady. Tylko do Auschwitz trafiło ich 69 tys., w sumie 76 tys. w tym 11 tys. dzieci. Przeżyło ledwie 2500 więźniów.

Pierre Levi, choć sam zginął, to zdołał ocalić swoje dzieci. Aby zmylić okupantów, zmienił nazwisko na Leleu. Pomogło to uniknąć zatrzymania tylko jego rodzinie. On sam został aresztowany w Awignonie 19 kwietnia 1943 r. Niemcy pozwolili mu zabrać ze sobą tylko jedną walizkę.