p
Jan Wróbel: Obalenie dyktatury Miguela Primo de Rivery (1930 rok), a w konsekwencji monarchii, wydawało się hiszpańskim intelektualistom momentem zwrotnym w dziejach Hiszpanii: republika miała być pasem transmisyjnym planów wielkich autorytetów intelektualnych. Złudzenie?
Santos Juliá*: Cóż, intelektualiści odegrali ważną rolę polityczną w dziejach Hiszpanii, zwłaszcza w latach 1918-19, a później w ostatnich latach dyktatury Primo de Rivery. W obu przypadkach nie tylko formułowali pewne idee, ale czynnie włączali się w ich propagowanie. Intelektualiści o największym autorytecie zrzekają się katedr i włączają w ruch przeciw monarchii na rzecz republiki, podważają prawomocność ustroju monarchicznego. Wzorem pokolenia '98 niosą hasło Hiszpanii nowoczesnej. Hasło staje się szczególnie nośne w ostatnich latach dyktatury. Ale nie byłoby ogłoszenia republiki, gdyby nie wcześniejsza działalność partii socjalistycznej, związków zawodowych i ugrupowań republikańskich, innymi słowy - gdyby nie działalność organizacji nastawionych na masowość, które nie składały się wyłącznie z intelektualistów, nawet jeślibyśmy rozciągnęli to nieco niejasne miano poza elitę intelektualną. Ogłoszenie republiki było więc wydarzeniem, które zawdzięczano wielu środowiskom, nie tylko inteligenckim. Nie wszyscy, rzecz jasna, od razu to dostrzegli.
Znany ówczesny intelektualista, Azorín [wł. José Martínez Ruiz - pisarz i krytyk hiszpański (1873-1967)], napominał polityków: "Zostaliście akuszerami Republiki, ale pozwólcie sobie powiedzieć - to my ją urodziliśmy".
Można spotkać się z określeniem "republika intelektualistów", w domyśle - "intelektualistów i dlatego upadła". Ale republika to nie byli tylko intelektualiści. To także partia socjalistyczna, formacje republikańskie, klasa średnia, drobni przedsiębiorcy, a także tysiące emancypujących się robotników. Intelektualiści rzeczywiście odegrali ważną rolę, ale nie zgodziłbym się z Azorinem, że byli tymi, którzy przesądzili o powstaniu republiki. Jej proklamowanie wymogła ulica. Upadek Primo de Rivery wywołał masowe wystąpienia. Wśród tłumów domagających się fundamentalnej zmiany znajdował się także legion intelektualistów czy pracowników umysłowych, ale raczej nie o nich chodziło Azorinowi. To rolą wąskich elit intelektualnych było sformułowanie haseł i programu społecznego skierowanego przeciw monarchii. Przywódcy tego ruchu spostrzegli, że monarchia w Hiszpanii nie doprowadzi do demokratyzacji, że nie wie, jak pokierować Hiszpanią w XX stuleciu, co oddaliło intelektualistów od monarchii i popchnęło ich w stronę republiki. Jeśli chodzi o Azorina, warto wspomnieć, że był jednym z tych, którzy zawsze trzymali się władzy - najpierw konserwatywny monarchista, później gorąco powitał republikę, a następnie... frankizm.
Nie sądzi pan, że tylko czas walki z dyktaturą tak bardzo sprzyja intelektualistom?
Wielka mobilizacja intelektualistów nastąpiła także po upadku dyktatury Primo de Rivery. Rok 1930 to z tego punktu widzenia dwa znaczące wydarzenia - jeden intelektualista, Miguel de Unamuno, triumfalnie powraca do Hiszpanii z wygnania, a inna wielka postać, José Ortega y Gasset, wypowiada się na rzecz republiki. Unamuno konsekwentnie przeobraził swą podróż, od przekroczenia granicy z Francją w Irún, w ogromny, jakby tu powiedzieć...
...spektakl.
Na stacjach gromadziły się tłumy, Unamuno wygłaszał odczyty, przemawiał do pozdrawiających go ludzi, lansował zmianę hasła "Bóg, Ojczyzna i Król (Rey)" na "Bóg, Ojczyzna i Prawo (Ley)". Ale - powtarzam - także mobilizacji z 1930 roku nie można ograniczać tylko do intelektualistów. Dotyczyła i mas, i samych polityków - nawet niektórzy ministrowie monarchii przeszli wówczas na stronę republiki. A przede wszystkim aktywne były dziesiątki tysięcy ludzi. Ograniczanie tego ruchu do intelektualistów wydaje się aktem złej woli, powielaniem argumentów używanych do atakowania republiki. "Republika intelektualistów" miałaby bowiem być tworem mniejszości, który nie odpowiadał domniemanemu powszechnemu oczekiwaniu społeczeństwa... Na czele tego ataku stali przede wszystkim katolicy, formułujący taką właśnie krytykę. To oni zaczęli mówić o "republice intelektualistów", definiując ją jako wrogą religii, samemu istnieniu Hiszpanii, jako dzieło wykolejonych intelektualistów, którzy roznieśli wirusa liberalizmu.
A nie było intelektualistów katolików? Czy te pojęcia są sprzeczne?
Byli, tyle że w Hiszpanii pojęcie "intelektualista" na początku - czyli od ostatniej dekady XIX wieku, gdy Miguel de Unamuno i Ramiro de Maeztu weszli w rolę hiszpańskiego Zoli - dotyczyło raczej środowiska myślicieli postępowych, laickich i liberalnych. Słowo "intelektualista" odnosiło się zasadniczo do kogoś oddalonego od Kościoła. Niedługo potem pojawia się ruch intelektualistów katolickich, pojawia się Ángel Herrera, dziennik "El Debate", Katolickie Krajowe Stowarzyszenie Propagandystów (ACNP). Zaczyna się to, co nazywano rekonkwistą. Powstało więc środowisko intelektualistów katolickich, ale nie tworzyli go wielcy twórcy kultury. W Hiszpanii tamtego czasu takimi wielkimi twórcami byli ci skupieni wokół Ortegi i pisma "El Sol" oraz reprezentanci pokolenia następnego - pokolenia '27, do którego należeli m.in. Federico García Lorca, Luis Bunuel. Oni nie byli katolikami. W Hiszpanii katolicy przestali być twórcami kultury. W życiu muzycznym pojawia się ważny katolik - Manuel de Falla, ale drogę w poezji, malarstwie, powieści pokazują ludzie żyjący na obrzeżach Kościoła albo radykalni krytycy religii. Nowe czasopisma kulturalne, które ukazują się w Hiszpanii w latach 20., nie określają się jako katolickie. Przeciwnie. Od czasów Restauracji Kościół katolicki w Hiszpanii utożsamił się z reakcją, pozostawał w konflikcie z myślą liberalną, nie można w Kościele nawet wyodrębnić nurtu myślenia wolnościowego.
W Polsce jest wiele osób, które uważają się za katolików i jednocześnie liberałów. Ich zdaniem określenie "liberalny" usiłują zawłaszczyć przedstawiciele nurtu lewicowego, postępowego, permisywnego - podczas gdy w rzeczywistości to pojęcie jest znaczeniowo o wiele bogatsze. Czy w Hiszpanii "liberalny" nie znaczyło zawsze właśnie po prostu "postępowy"?
Katolicki liberalizm jest w Hiszpanii nieznany. Określenia polityczne zmieniały się, oczywiście. W Hiszpanii liberalizm wieku XIX nie jest katolicki, nie jest prawicowy. Ideę liberalizmu XIX-wiecznego stanowi definiowanie najwyższej władzy jako władzy parlamentarnej: źródło takiej władzy to lud. Oczywiście liberałowie uważają, że należy oddzielić Kościół od szkoły i państwa, które powinno być laickie. Konserwatyści hiszpańscy utrzymują natomiast, że zwierzchność dzielą między sobą król i Kortezy, lecz źródłem władzy jest król. Utożsamiają przy tym naród i kraj z tradycją katolicką. Te kryteria miały ogromną wagę w walkach ideologicznych w XIX-wiecznej Hiszpanii, ale z czasem, pod koniec XIX stulecia, pojawia się nowa lewica, socjalistyczna i republikańska. Od tej chwili liberalny zaczyna się różnić od lewicowego - socjalistycznego i republikańskiego. Liberałowie stają się - ze społecznego punktu widzenia - konserwatystami, choć z politycznego punktu widzenia zachowują dawne dążenia do oddzielenia Kościoła od państwa, rozwoju oświaty publicznej, nie religijnej. Od końca XIX wieku sytuacja jest więc jasna: z jednej strony lewica, która określa się jako socjalistyczna bądź republikańska, z drugiej - prawica, podzielona na liberałów i konserwatystów. Ten stan trwa bardzo długo. Jednak układ polityczny, w którym występowali liberałowie i konserwatyści jako siły, na których opiera się monarchia, został zniszczony przez dyktaturę Primo de Rivery. Wyznaczyła ona koniec pewnej epoki. Miała ratować monarchię, ale pozostawiła rozbitą prawicę i teren otwarty dla lewicy. Po pewnym czasie prawica znów zwarła szeregi, organizując się w ugrupowaniu, które jest katolickie i masowe - Hiszpańskiej Konfederacji Prawicy Niezależnej (CEDA). CEDA to partia nowoczesna, masowa, organizacyjnie dobrze przygotowana do nowych czasów, lecz zarazem wyznaniowa. To odróżnia ją od środowisk liberalnych i konserwatywnych wieku XIX. W czasach II republiki walka toczyła się więc między lewicą, republikańską i socjalistyczną, a prawicą katolicką, konserwatywną, bo powołującą się na hiszpański tradycjonalizm, jednocześnie ze skłonnością do faszystowskich form organizacji i symboli.
Czyli do tego, co wydawało się nowoczesne, a zarazem było wyraziście antylewicowe.
Hiszpania zmieniała się w latach 30., i to bardzo szybko. W czasach republiki mamy do czynienia z gwałtowną zmianą sytuacji politycznej, zerwaniem ze stanem z czasów monarchii. Lewica jest wyraziście laicka, o silnej skłonności antyklerykalnej, zwłaszcza wśród partii radykalnych, a prawicę bezpośrednio organizuje Kościół katolicki. Przywódca CEDA, José Mariacute;a Gil-Robles, wywodzi się z organizacji katolickich, jak Ángel Herrera, i definiuje się jako polityk katolicki. Nie nazywam go chrześcijańskim demokratą, bo jego partia nie jest polityczną chadecją, lecz ugrupowaniem konfesyjnym. I to występującym wyraźnie przeciw komuś: antyklerykalnej lewicy.
Wydaje się, że CEDA była ugrupowaniem bardziej liberalnym niż ówczesne partie socjalistyczne i republikańskie, choćby pod względem gospodarczym.
Absolutnie nie. Dla nich liberalizm to zniszczenie bytu Hiszpanii, a liberałowie to wróg, którego trzeba zlikwidować. Oni żadną miarą nie są liberalni. Także z punktu widzenia gospodarczego CEDA nie dochodzi do wolności gospodarczej, chce czegoś w rodzaju korporacjonizmu katolickiego. W tym korporacyjnym i autorytarnym postrzeganiu władzy zbliżają się do faszyzmu. Nie wiem, skąd powziął pan przekonanie, że CEDA była liberalna.
Choćby z porównania do drugiej strony ówczesnej hiszpańskiej sceny ideowej, gdzie byli socjaliści, komuniści, marksiści - zdecydowanie antyliberalni.
W Hiszpanii partia socjalistyczna ma dwa wielkie nurty: związkowy i polityczny; w tym drugim zasady liberalne wyrażono wprost. Na czele pierwszego stał Francisco Largo Caballero, syndykalista i zwolennik pewnej formy państwa korporacyjnego, przez to niezbyt sprzyjający liberalizmowi, ale Indalecio Prieto stojący na czele drugiego nurtu jest po prostu politykiem liberalnym. Sam mówił, iż jest socjalistą i liberałem - liberałem w tym znaczeniu, że chce rządu parlamentarnego, że parlament będzie przewodził w życiu politycznym, że zwierzchność pochodzi od ludu. Partia Republikańska, na której czele stał Manuel Aza?a, to partia liberalna. Partie Lewica Republikańska i Związek Republikański - też są liberalne. Dla ich zwolenników jest oczywiste, że w Hiszpanii liberalizm powinien dokonać reformy państwa i wierzą w państwo jako narzędzie reformy społecznej.
Propagatorzy liberalizmu mówili jednak, że państwo ma być po prostu nocnym stróżem.
Hiszpańskim liberałom nie chodziło bynajmniej o państwo, które będzie nocnym stróżem. Chcieli reformy społecznej, pragnęli przeprowadzić ją za pomocą państwa. Republikanie hiszpańscy sądzili, że państwo musi wtrącać się do polityki, gospodarki, społeczeństwa i że powinno wychowywać, a rządy konserwatystów pozostawiły kraj bez oświaty i szkół publicznych. W czasach republiki lewica jest mieszanką, w której można znaleźć i zwolenników związkowego korporacjonizmu, i demokratów uznających, że demokracja powinna służyć polityce reform społecznych. Na lewicy jest wówczas nurt demokratyczny i liberalny, którego nie ma na prawicy. Partia marksistowska w tamtym czasie nie odgrywa w Hiszpanii żadnej roli, komunistyczna nie znaczy nic aż do wojny.
I bez komunistów rząd republikański odpowiadał za prześladowanie przeciwników politycznych, jak w 1933 roku w Casas Viejas, gdzie zamordowano kilkunastu wieśniaków, albo w roku 1936, gdy zabito prawicowego polityka José Calvo Sotelo.
W Casas Viejas nie mordowali liberałowie, lecz kapitan Gwardii Szturmowej, który dowodził akcją. O poparcie akcji oskarżano premiera Azanię, ale to oskarżenie było czysto polityczne, bezpodstawne. Wówczas do starć między mieszkańcami wsi a siłami porządkowymi dochodziło bardzo często. Rząd nie mógł się do tego mieszać, np. w Casas Viejas, bo po pierwsze nie miało to sensu, a po drugie nie było możliwe z powodu kłopotów z łącznością. Podobnie rzecz się miała z Calvo Sotelo zabitym przez grupę gwardzistów i działaczy młodzieżówki socjalistycznej. To zbrodnia, której nie da się usprawiedliwić, ale rząd nie miał z nią nic wspólnego.
Wspomnianego przez pana Largo Caballero nazywano hiszpańskim Leninem. Jak to możliwe, że ktoś taki został przyjacielem Azanii, wzorowego liberała?
Azana miał innego przyjaciela socjalistę - Prieto. Caballero nigdy nie był przyjacielem Azanii.
W znaczeniu politycznym był.
Nie, nie był także w znaczeniu politycznym. Caballero pełnił funkcję sekretarza generalnego Powszechnego Związku Pracowników (UGT), Azana - przywódcy niewielkiej partii. Premier nie wybierał ministrów, którzy nie należeli do jego ugrupowania. Dziś taki sposób rządzenia może się wydawać niecodzienny, ale wtedy koalicja działała właśnie na takich zasadach. Gdy w 1931 roku Azana tworzył rząd, Largo Caballero znalazł się w nim oddelegowany przez UGT i socjalistów, a nie dlatego, że wybrał go Azana. Gdy tylko Azana mógł się uwolnić od Caballero, zrobił to - zastąpił go inny socjalista, Juan Negriacute;n, znacznie bliższy liberalizmowi.
Podkreśla pan przejawy liberalizmu w ruchu socjalistycznym, ale odrzuca pojęcie falangizmu liberalnego.
Oczywiście. W Hiszpanii byli falangiści - w latach 40. bardzo faszystowscy, później przechodzący ewolucję w kierunku myślenia demokratycznego. Podejrzewano zatem, że już w latach 40. byli, jeśli jeszcze nie politycznie liberałami, to już zajmowali stanowisko liberalne. Tak ukuto pojęcie falangizmu liberalnego. Twierdzę, że coś takiego nie istniało, to postawa wymyślona post factum. W poglądach tego środowiska nie było aż do 1945 roku, czyli do klęski państw Osi, krzty liberalizmu - przeciwnie. Intelektualiści Falangi nie tylko nie wpływali na antyrepublikańską koalicję w duchu demokratycznym, oni ją faszyzowali. To była ich misja - przekształcić Hiszpanię w państwo totalitarne, tak by zrealizować marzenie o hiszpańskiej jedności i dać Ojczyźnie należne jej miejsce w świecie. Od początku zakładali, że dojdzie do konfliktu i po przejęciu władzy zwycięzcy narzucą zwyciężonym jednolitą kulturę, przeprowadzą duchową rekonkwistę. Jedność kraju była bardzo ważna, a jej esencję stanowiła wspólna kultura. Falangiści uznawali przemoc w realizacji tego projektu za usprawiedliwioną przez groźbę rozpadu Hiszpanii. Często nie byli przy tym entuzjastami Kościoła katolickiego, zbyt obstającego przy własnej tradycji. Faszyści włoscy i niemieccy stanowili dobry wzór zarówno niezależności od Kościoła, jak i wojowniczości wobec projektu liberalnego.
W Niemczech głównym wrogiem był zresztą komunizm, nie liberalizm. W Hiszpanii, aż do wybuchu wojny domowej, komunizm nie był silny. Analogicznie faszyzm - aż do 1936 roku pozostawał na marginesie. Ramiro Ledesma przyznał w 1935 roku, że partia czysto faszystowska przegrała, ale pocieszał się, iż jej wpływ intelektualny widać na całej hiszpańskiej prawicy, a monarchiści i katolicy ulegają faszyzacji. Gdy wybuchła wojna, język Falangi, wiele z jej symboli, program jednej Hiszpanii szybko zdobyły zwolenników, zwłaszcza wśród młodej inteligencji. Po zwycięstwie generała Franco, a przede wszystkim po klęsce Osi, Falanga zaczęła być środowiskiem wewnętrznie spolaryzowanym, tracącym zresztą wpływy na rzecz oficjalnych katolików, ale w poprzednich latach falangiści nie mieli nic wspólnego z liberalizmem.
Był pan niedawno świadkiem, jak podczas dyskusji o pańskiej książce Dwie Hiszpanie grupa młodzieży zaatakowała uczestniczącego w spotkaniu Santiago Carrillo, byłego sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Hiszpanii. Czy o nim też pan powie: trochę liberał?
Nie, jest zaprzysięgłym komunistą. Ale Carrillo odegrał ważną rolę podczas przejścia Hiszpanii do demokracji. W tym okresie został wprowadzony do życia publicznego przez Manuela Fragę, ministra w rządzie Franco. Carrillo odgrywał naprawdę ważną rolę i w czasie wojny domowej, i w czasie demokracji, to przypadek wyjątkowy; biorący udział w przejściu do demokracji mieli zwykle około 40 lat. W czasie transición partia komunistyczna odegrała rolę kluczową. Społeczeństwo to doceniało. Do incydentu, do którego doszło w czasie dyskusji o mojej książce, nie przywiązywałbym wagi. Carrillo brał zresztą udział w dziesiątkach wystąpień, konferencji, dyskusji, okrągłych stołów poświęconych przejściu do demokracji i nigdy nic złego się nie wydarzyło. Spotkania, w których uczestniczyli ludzie o różnych poglądach, były od dawna w Hiszpanii czymś normalnym. Atmosfera zaostrzyła się dopiero ostatnio.
Właśnie, z polskiej perspektywy wygląda, że w ostatnim czasie w Hiszpanii napięcie wzrosło. Język polityczny stał się twardszy. Dlaczego? Czy odradza się podział na dwie Hiszpanie?
Przedstawianie naszej historii jako konfliktu dwóch Hiszpanii trwa od 200 lat. Nie ma to związku z rzeczywistością - ta nigdy nie daje się podzielić tylko na dwa byty. Co innego historyczny dyskurs. Tam dwie Hiszpanie są pożądane. Mieli taki dyskurs katolicy i liberałowie, faszyści i komuniści, republikanie i monarchiści. To trwało moim zdaniem aż do pojawienia się tzw. pokolenia dzieci wojny i początku niepokojów na uniwersytetach - około 1957 roku. Studenci zbierają wówczas podpisy pod petycjami o dość łagodnej zresztą treści, trudno klasyfikować to jako przejaw oporu czy choćby ruch dysydencki. Jednak najważniejsze, że organizują te petycje młodzi ludzie o różnych przekonaniach i wywodzący się z różnych rodzin. Jest tam wielu młodych, których ojcowie stanęli po stronie Franco i biorą udział w sprawowaniu władzy. Uczestnicy ruchu de facto odrzucili wizję historii, której osią jest konflikt dwóch Hiszpanii, odrzucili podział na zwycięzców i zwyciężonych. Opowieść o dwóch Hiszpaniach została wtedy zastąpiona Hiszpanią pluralistyczną.
Tymczasem dzisiejsze napięcia mają źródło w bieżącej walce politycznej. Sytuacja zaostrzyła się od ostatnich wyborów parlamentarnych. Odbyły się trzy dni po zamachu bombowym w Madrycie i ich wynik okazał się zupełnym zaskoczeniem dla rządzącej wtedy Partii Ludowej. Porażka wprawiła jej działaczy w osłupienie. Zaczęli podważać prawomocność głosowania, twierdzili, że gdyby nie wykorzystany przez socjalistów zamach, zwyciężyliby. Napięcie wzrosło, gdy nowo utworzony rząd poparła nacjonalistyczna lewica katalońska. To podziałało na Partię Ludową jak płachta na byka, a wobec coraz bardziej stanowczych żądań Katalończyków prawica rozpoczęła ofensywę przeciw rządowi, twierdząc, że Hiszpania się rozpada.
W podobnej sytuacji, w jakiej dziś jest premier José Luis Zapatero, znalazł się kiedyś Manuel Aza?Prawica oskarżała, że jest zakładnikiem socjalistów. Dziś zarzuca się Zapatero, iż jest więźniem katalońskiej lewicy republikańskiej. Nie mam pojęcia, w jakich sprawach miałby być jej zakładnikiem. Sądzę, że Partia Ludowa po prostu nie pogodziła się z przegraną. Do roku 2004 w sprawach podstawowych, takich jak działanie państwa czy walka z terroryzmem, partia socjalistyczna i Partia Ludowa dochodziły do porozumienia. Dziś takiej możliwości nie ma.
Kto jest winny?
Nie odpowiada mi rola sędziego. Nie szukam winnych. Mnie interesuje analiza. Zwróćmy jednak uwagę, że nigdy dotąd w Hiszpanii nie podawano wyników wyborów w wątpliwość, aż do chwili, gdy Partia Ludowa zanegowała prawomocność głosowania.
współpraca Wojciech Klewiec
p
*Santos Juliá, ur. 1940, historyk, kierownik Wydziału Historii Społecznej i Myśli Politycznej na Uniwersytecie UNED w Madrycie, komentator "El Pai's". Autor licznych książek o politycznej i intelektualnej historii Hiszpanii. Opublikował m.in. "Manuel Azana. Una biografia politica", "Un siglo de Espa?a. Politica y sociedad", "Los socialistas y la poli'tica espa?ola", "La violencia poli'tica en la Espa?a del siglo XX". Za swą ostatnią książkę "Historias de las dos Espa?as" otrzymał w 2005 roku nagrodę Premio Nacional de Historia de Espana.