Musiało dojść do tragedii, by urzędnicy pofatygowali się na place zabaw w Czerwionce-Leszczynach. Od rana centymetr po centymetrze oglądają huśtawki, zjeżdżalnie, karuzele i metalowe drabinki, na których każdego dnia bawią się maluchy. "Ostatni raz konserwowaliśmy ten plac zabaw dwa lata temu" - przyznaje beztrosko Władysław Letyński, zastępca prezesa miejscowej spółdzielni mieszkaniowej, która jest właścicielem placu. "Nikt nam nie zgłaszał, że coś jest nie tak" - dodaje.

Okazuje się, że nasze dzieci zdane są jedynie na łaskę urzędników, którzy - na co dzień zawaleni ważniejszymi sprawami - nie mają czasu na to, żeby zadbać o ich bezpieczeństwo. "Nie ma przepisu, który zobowiązywałby naszych inspektorów do systematycznej kontroli placów zabaw. Powinni się tym zajmować właściciele" - odbija piłeczkę Danuta Kossobudzka, rzecznik prasowy Głównego Urzędu Nadzoru Budowlanego. Owszem, w przypadku zgłoszenia problemu inspektor pofatyguje się na plac, ale czy młoda mama, czy też babcia, która prowadza wnuki na huśtawkę, ma być specem od konstrukcji tych urzadzeń? Według urzędników - tak!

Pięcioletni Marcelek bawił się beztrosko, kiedy runęła na niego ciężka zjeżdżalnia, miażdżąc mu brzuszek i klatkę piersiową. Mimo starań lekarzy, zmarł. Śledztwo w sprawie wypadku w Czerwionce-Leszczynach trwa. Jeżeli śledczy udowodnią, że tragedia była winą urzędniczych zaniedbań, pracownicy spółdzielni mieszkaniowej trafią za kratki.