W Libanie zostawili dorobek życia i swoich najbliższych. Ale niektóre Polki wolały zostać z mężami Libańczykami, bo ewakuowane mogły być tylko osoby z polskim paszportem. "Mój mąż nie chciał opuścić ojczyzny" - mówi Alicja Habib, mieszkająca w Bejrucie. I dodaje, że nie wyobraża sobie, by jedno wyjechało, a drugie zostało. Za to wielu Polaków, którzy zdecydowali się jednak wyjechać, obiecuje, że wróci, gdy sytuacja się uspokoi. Bo Liban to ich drugi dom.

Przejęci uciekinierowie opowiadają też o samej akcji ewakuacyjnej. Gdy zmierzali do granicy z Syrią, ludzie machali do nich i krzyczeli, by zostali z nimi. Według Adama Ogórka, który w Libanie był na wakacjach, w autobusach było spokojnie. "Jedyny moment, kiedy chyba wszystkich przeszedł dreszcz emocji, to widok zburzonych koszar w Al-Batrun, gdzie stacjonowały jednostki specjalnej armii libańskiej" - relacjonuje turysta. "Widzieliśmy też zniszczony wielopiętrowy budynek w Trypolisie, zbombardowany dzień wcześniej. Jego zdjęcia pokazywały chyba wszystkie telewizje".

Na granicy z Syrią Polacy przeżyli koszmar. Tłok, setki samochodów, tysiące ludzi, wielogodzinna odprawa. "Po syryjskiej stronie od razu w oczy rzucali się handlarze, błyskawicznie rozkwitł tam handel walutami. Najwyraźniej wiele osób wykorzystuje sytuację, by zarobić" - mówi Ogórek. Urszula Bou Chedid, która w Libanie mieszka od 37 lat, jest załamana. "Miejscowa telewizja i programy informacyjne wciąż pokazują gruzy i zabitych. Żal ściska serce, lepiej na to nie patrzeć. Dla mnie to zbyt duże obciążenie psychiczne" - mówi DZIENNIKOWI Polka z Bejrutu.