Wtedy tam na dole, dokładnie w środę 22 lutego, gdy tąpnęło, skulił się i schował jak żółw do skorupy. Gdy się ocknął, zobaczył nad sobą niszę wysoką na 1,5 metra i szeroką na 6. Wtedy paliła się jeszcze jego lampka na górniczym hełmie:

"Zostałem sam ze swoimi myślami, strachem i... szczurem. On się nie bał, ciemność była mu zwyczajna. Podchodził do mnie i patrzyliśmy sobie w oczy. Ale nie zabawił długo. Po kilku godzinach znalazł jakąś szczelinę i uciekł do życia, a ja dalej tkwiłem w otchłani. Został mi tylko Bóg, zacząłem z nim rozmawiać.

Najpierw byłem wściekły i pytałem Go, dlaczego ja? Przecież mam rodzinę, córeczkę. Taką małą. Ona mnie potrzebuje! - krzyczałem, ale gdy moja lampka zgasła, już nie miałem do niego żalu. Pomyślałem wtedy, że jeśli mnie stworzył, to nie pozwoli mi tak szybko odejść. Wiedziałem, że chłopaki po mnie idą i wiedziałem, że na pewno nie zabraknie mi powietrza, bo obok był rurociąg, który tłoczył tlen. Zrozumiałem, że tak naprawdę mam niebywałe szczęście - mówi z niedowierzaniem kręcąc głową. Po jakichś dwóch dniach i nocach, gdy zgasła jego górnicza lampa, zupełnie stracił rachubę czasu. Gdy nastała ciemność, nie mógł kontrolować zegarka.

Nie myślałem o piciu i jedzeniu. Nigdy nie biorę na dół kanapek, bo zjeżdżam zawsze na 6 godzin. Starałem się nie myśleć o głodzie, raz tylko mnie ścisnęło i wtedy wyrwałem kartkę z notesu i zjadłem ją. Smakowała jak najprawdziwszy kotlet schabowy. Musiałem spać, a wtedy śniłem o całym moim życiu, o żonie, jak ją poznałem, o weselu i narodzinach córeczki. Płakałem, bo te dwie osoby to moje największe skarby, jakie od życia dostałem. Widziałem się w trumnie i gości, którzy przychodzą mnie żegnać i stypę, ale wypadałem z tej trumny i wtedy się obudziłem. Pomyślałem: dosyć czarnych myśli, rozsądek ci każe mieć nadzieję. To chyba wtedy, tam na powierzchni, moja córka tupała i krzyczała "tata żyje", bo ja się z nią łączyłem myślami. Bardzo ją kocham...

Żeby coś robić, śpiewał ulubione piosenki Laury o krokodylach, aż wreszcie usłyszał głosy wybawców. Po 111 godzinach mozolnej akcji ratownicy dotarli do niszy. Przez maleńką dziurę, którą się dokopali zobaczył światło, a potem gdy ratownik uścisnął mu rękę wiedział, że Bóg się nad nim ulitował. Wiedział już że będzie żył, że wróci do domu, do ukochanej rodziny...".