Bagram leży półtorej godziny jazdy na północ od Kabulu. To gigantyczne, posowieckie lotnisko. W plątaninie wewnętrznych dróg bazy, pomiędzy barakami, kontenerami i namiotami, znajduje się skromny polski obóz. Kilkanaście klimatyzowanych kontenerów mieszkalnych, kilka obiektów dowodzenia, w przeciwnym narożniku baza techniczna, kantyna. Najdalej po tygodniu zna się w tym czworoboku każdy zakamarek.

Jedyną rozrywką są sklepiki prowadzone przez Amerykanów i trzy polowe kina. Większość naszych żołnierzy, którzy tu mieszkają przez pół roku (tyle trwa zmiana), to saperzy. Ze względu na klimat mogą pracować tylko wczesnym świtem. Nawet zima nie przynosi ulgi: mróz i padający śnieg utrudniają wyszukiwanie min. Potem słońce gwałtownie zmienia temperaturę - najdalej o godz. 10 śnieg już jest roztopiony, a krótko po południu temperatura sięga nawet 25 stopni. Po paru godzinach znów robi się zimno.

Polacy rozminowują teren określony przez dowództwo sprzymierzonych. Sama podróż na miejsce akcji trwa godzinę. Później tyle samo do bazy. Nasi żołnierze są ostrożni. Rzadko opuszczają teren bazy, chyba że na przepustkę, a i wówczas jadą w uzbrojonym konwoju ochranianym przez komandosów. Początkowo pochodzili z GROM-u, potem z pułku specjalnego z Lublińca, ostatnio - z pułku rozpoznawczego z Hrubieszowa.