p
Paul Kennedy*
Nialla Fergusona historia XX wieku
Nie czas jeszcze - zwłaszcza póki nie wyjdziemy z obecnych tarapatów irackich, libańskich, sudańskich i północnokoreańskich - na zbilansowaną ocenę XX-wiecznych dokonań rodzaju ludzkiego. Ekonomiści powiedzą nam, że było to najlepsze stulecie w dziejach, jeśli weźmiemy pod uwagę rozwój gospodarczy i wzrost poziomu życia. Historycy, do których przyłączą się obrońcy praw człowieka, będą przekonywali, że był to najgorszy ze wszystkich okresów historycznych, jeśli za miernik przyjmiemy liczbę ludzi zabitych i okaleczonych przez innych ludzi. Oszołomieni naszymi triumfami technologicznymi i jednocześnie zawstydzeni ranami, które zadawaliśmy sobie nawzajem, nie kwapimy się do oceniania minionych stu lat. Skoro, jak Czou En-laj powiedział kiedyś Henry'emu Kissingerowi, za wcześnie jeszcze na oszacowanie skutków rewolucji francuskiej, to jak możemy wydawać wiarygodne sądy na temat wstrząsów świeższej daty, od wynalezienia samolotu po Auschwitz, od internetu po muzułmańskie intifady?
Nie możemy jednak czekać tak długo choćby dlatego, że nie jesteśmy nieśmiertelni. Mimo że zgiełk i pył XX stulecia jeszcze nie opadł, zarówno naukowcy, jak i zwykli ludzie odczuwają instynktowną potrzebę zrozumienia tego, co się działo, uchwycenia i umieszczenia w kontekście historycznym wydarzeń, które przeobraziły pokolenie naszych dziadków - wielkiego kryzysu, II wojny światowej, nazizmu i Holocaustu - jak również wydarzeń późniejszej, zimnowojennej epoki: prosperity czasów Eisenhowera, piosenek Elvisa, wojny wietnamskiej, zawirowań w Trzecim Świecie i zachwiania potęgi Zachodu. Nie ma tutaj miejsca na przegląd rozmaitych "historii XX wieku", które zostały do tej pory napisane, ale można od razu powiedzieć, że większość z nich jest zbyt pochopna, za mało wyważona i rażąco jednostronna (albo mdła i podręcznikowa, czyli jeszcze gorsza). Kilka z nich wyróżnia się jednak swoim rozmachem i oryginalnością. Zanim przejdziemy do recenzowanej książki, warto wymienić kilka tytułów - by mieć lepszą pozycję wyjściową do analizy długiego studium Nialla Fergusona i by mieć świadomość, jakie zadania stawia sobie autor, a z jakich rezygnuje. Wszelkie rankingi są sztuczne - "Wymień pięć najbardziej oryginalnych książek historycznych o XX wieku" brzmi jak nazwa zabawy na akademickim przyjęciu - ale bywają niekiedy pouczające. Na mnie największe wrażenie zrobiły: "An Introduction to Contemporary History" Geoffreya Barraclough (książka pokazująca najważniejsze zmiany w sytuacji światowej po upadku Bismarcka), "The Pursuit of Power" Williama H. McNeilla (o tym, jak społeczeństwo, rozwój techniczny i wojna zazębiały się ze sobą w epoce nowożytnej), "The World Revolution of Westernization" Theodore'a von Laue (o destabilizujących skutkach pozyskiwania przez inne kraje zachodniej technologii, lecz nie zachodnich praktyk liberalnych), "Wiek skrajności" Erica Hobsbawma (o destruktywnym i kreatywnym XX wieku) oraz "Something New Under the Sun" Johna McNeilla (o tym, co zrobiliśmy z naszą planetą od 1900 do 2000 roku). Książka z wyraźnie zarysowaną osią argumentacji zawsze będzie bardziej inspirująca i lepsza niż suche zestawienie ogólnie znanych faktów.
Na tym zatłoczonym boisku pojawił się nowy zawodnik - Niall Ferguson, profesor historii na Harvardzie i wykładowca w Harvard Business School. Ferguson jest znaną postacią telewizyjną, prowadzi cieszące się dużą popularnością programy takie jak "Empire and American Colossus". Pisze też felietony dotyczące spraw międzynarodowych i niektórym przynajmniej czytelnikom może się bardziej kojarzyć z licznymi głosami w dyskusji na temat Iraku i usterek globalnej polityki amerykańskiej publikowanymi na łamach "Los Angeles Times", "Sunday Telegraph" czy "Wall Street Journal". Z rozbawieniem obserwuję, jak jego komentatorski sukces i staranna dbałość o własny publiczny wizerunek doprowadza bardziej tradycyjnych brytyjskich akademików do białej gorączki. Łatwo zapomnieć, że ma na swoim koncie cztery ważne książki: "Paper and Iron: Hamburg Business and German Politics in the Era of Inflation, 1897-1927" (1995) i "The World's Banker: The History of the House of Rothschilds" (1998), w których wykazał się wybitną znajomością tematu międzynarodowych rynków obligacji i przepływów prywatnego kapitału oraz "The Pity of War" (1999) i "The Cash Nexus: Money and Power in the Modern World, 1700-2000" (2001), gdzie analizował takie zagadnienia jak polityka siły, konflikty imperialne i różne oblicza wojny. Cztery duże prace w ciągu sześciu lat wystarczą, by wzbudzić niepokój w sercach większości kolegów akademików.
Ważna jest tutaj jednak nie naukowa płodność Fergusona (Simon Schama, Geoffrey Parker, David Cannadine i inni, łącznie z idolem Fergusona nieżyjącym już A.J.P. Taylorem, potrafili napisać wiele książek w ciągu jednej dekady), lecz fakt, że niezależnie od jego opinii na temat irackiej przygody George'a Busha jest on historykiem wystarczająco wiarygodnym, by napisać poważne studium XX-wiecznych konfliktów.
Co zatem mówi nam Ferguson? Jak to często bywa, klucz do całej książki kryje się w jej podtytule, a zwłaszcza w Spenglerowskim zwrocie "zmierzch Zachodu". Termin ten przybiera w omawianej książce dwa odrębne, lecz powiązane ze sobą znaczenia. Powiązane dlatego, że pierwszy przejaw zmierzchu Zachodu nieuchronnie - przynajmniej w perspektywie przyjętej przez Fergusona - pociąga za sobą drugi. Posługując się tym zwrotem, Ferguson chce przede wszystkim zbadać, dlaczego XX wiek był tak krwawy, przy czym wskaźnikiem krwawego charakteru poprzedniego stulecia są nie tylko dziesiątki milionów żołnierzy i cywilów zabitych podczas dwóch wojen światowych, ale także wiele innych konfliktów - Ferguson naliczył ich kilkanaście - które pociągnęły za sobą co najmniej milion ofiar śmiertelnych. Co więcej, konflikty te cechowały się coraz wyższym poziomem okrucieństwa i barbarzyństwa - "zmierzch" był zatem również staczaniem się po równi pochyłej w stronę bestialstwa i ludobójstwa, odchodzeniem od liberalno-oświeceniowych "praw wojennych" i całkowitym lekceważeniem konwencji haskich. Ludzie z wolna zamieniali się w zwierzęta.
Drugie znaczenie podtytułu jest grą z "Der Untergang des Abendlandes" Spenglera, także z jego sensami przestrzennymi - podczas gdy Zachód "zachodzi", "wschodzą" inne rejony świata, zwłaszcza Azja.
W 1900 roku Europa i Stany Zjednoczone dominowały nad Orientem i powszechne było przekonanie, że ich władztwo nad tym ogromnym regionem z upływem XX stulecia tylko się umocni - cała Azja będzie czymś w rodzaju brytyjskiego radżatu. W 1945 roku, mimo zwycięstwa aliantów, hipoteza ta była mało przekonująca, zaś pod koniec XX wieku trudno było uwierzyć, że ludzie tak kiedyś myśleli. Ferguson dowodzi zatem, że długofalowym, globalnym skutkiem samookaleczania się przez Zachód był powrót układu sił na świecie do stanu mniej więcej z 1500 roku, zanim budowa żaglowców dalekomorskich i wynalezienie silnika parowego umożliwiło Zachodowi podbój świata niezachodniego. Generał de Gaulle mawiał, że XX wiek nie był życzliwy dla Afryki. Z geopolitycznego punktu widzenia nie był również zbyt życzliwy dla Europy.
Ferguson jest dostatecznie rozsądny, by nie robić ze swojej długiej książki jednowymiarowej sagi o niepowstrzymanym upadku w przepaść. Przecież - nie sposób tutaj zaprzeczyć radośniejszym konkluzjom ekonomistów - XX wiek był okresem największego w dziejach wzrostu produkcji i zamożności. Rosnący poziom życia, wspaniałe wynalazki techniczne i wysoka stopa wzrostu gospodarczego mogą się wydawać czymś banalnym w coraz bardziej zglobalizowanej gospodarce światowej. Warto jednak przypomnieć, że podobne oczekiwania żywiono na przełomie XIX i XX wieku, i to chyba z jeszcze większym przekonaniem, bo gospodarka rozpędzała się jak szalona i wydawało się, że nic nie może zatrzymać tego procesu. Jak napisał Keynes, ówczesny angielski dżentelmen "mógł tanio i wygodnie przenieść się do dowolnego kraju lub klimatu bez paszportu i innych formalności, mógł wysłać służącego do pobliskiej placówki banku po taki zapas metali szlachetnych, jaki wydawał mu się potrzebny, a następnie udać się do obcego kraju, nie znając tamtejszej religii, języka i obyczajów, zaopatrzony w kruszcowe bogactwo, i byłby wielce poirytowany i zaskoczony, gdyby czyniono mu jakieś przeszkody. Przede wszystkim jednak uważał ten stan rzeczy za normalny, pewny i trwały, poza tym że miał ulec dalszej poprawie". Czym wytłumaczyć ten widoczny XX-wieczny paradoks: rozlew krwi, anihilacja całych narodów i miast, a jednocześnie zamożność, rosnący poziom życia i znacznie większa niż dzisiaj swoboda przemieszczania się? Być może po dokładniejszej analizie okaże się, że te sprzeczne zjawiska wcale nie następowały równocześnie. Być może wyjaśnienie ma charakter chronologiczny: do 1914 roku panował pokój i dostatek, potem przyszła wojna światowa, międzywojenne zawirowania, kolejna wojna i wreszcie ponura zimna wojna (tak właśnie przebiegało "krótkie XX stulecie" Erica Hobsbawma), a dopiero po jej zakończeniu świat powrócił do zarabiania pieniędzy. Niewątpliwie wiele przemawia za podzieleniem ostatnich stu lat na okresy. Warto odnotować, że Ferguson ujmuje swoje wywody w mocne ramy chronologiczne: na pierwszych 185 stronach opowieść dochodzi do 1919 roku; trochę dłuższa część książki (193 strony) jest poświęcona okresowi międzywojennemu, II wojna światowa zajmuje 210 stron, a 58-stronicowy epilog jest przeglądem najtragiczniejszych wydarzeń (Kambodża, Bośnia, Rwanda) minionego półwiecza.
Ferguson sporadycznie relacjonuje straszliwe konflikty spoza Starego Świata, na przykład masakrę nankińską w 1937 roku, ale "The War of the World" to bez wątpienia książka eurocentryczna. I tak powinno być, dowodzi autor, ponieważ to właśnie w Europie i na jej wschodnich kresach - w Polsce, na Ukrainie, na Bałkanach, w Turcji i Armenii - rzezie i akty ludobójstwa były najbardziej okrutne i częste. Historia, która rozpoczyna się w 1914 roku w Sarajewie, kończy się niedaleko od niego w bośniackim mieście Visegrad, gdzie w 1992 roku bośniaccy Serbowie dokonali rzezi bośniackich muzułmanów. Gdyby areną takich ludobójczych działań była Ameryka Łacińska, Ferguson skupiłby uwagę na tym kontynencie.
Jak zatem wytłumaczyć fakt, że do najskrajniejszej przemocy dochodziło głównie w pewnych regionach i w pewnych okresach? Ferguson twierdzi - przekonująco, jak sądzi niżej podpisany - że sprawiła to wybuchowa mieszanka trzech czynników: "konfliktu etnicznego, niestabilności gospodarczej i rozpadu imperiów". Żaden z tych elementów nie jest nowy i każdy z nich często przywoływano jako przyczynę wojen, dawnych i współczesnych. Pierwszy z nich pojawia się tak często, że właściwie nie wymaga wyjaśnienia. Etniczność, a raczej rasizm, od niepamiętnych czasów doprowadzała do okrutnego wyrzynania jednych grup etnicznych przez inne. A skład etniczny na obszarze na wschód od Łaby aż po Smoleńsk i od Adriatyku po Baku przypuszczalnie był bardziej zróżnicowany pod względem rasowym i językowym niż na jakimkolwiek porównywalnym obszarze naszej planety. Ferguson doskonale pokazuje wielojęzyczny charakter tych obszarów, posiłkując się statystyką i mapami. W każdym omawianym przez niego regionie na wschód od Łaby występowały duże mniejszości religijne, rasowe i językowe i wszędzie mieszkali Żydzi, nienawidzeni przez większość pozostałej ludności. Wszędzie byli też żydożercy i podżegacze tłumów.
Ale przecież te zróżnicowane grupy etniczne żyły obok siebie od setek lat i wprawdzie czasem dochodziło do pogromów, ale nigdy do ludobójstwa. Tak, potwierdza Ferguson, ale w tym miejscu do głosu dochodzą dwa pozostałe elementy. Do presji związanej z tożsamością narodową i religijną dołączyły problemy ekonomiczne. Innymi słowy, zacofane społeczeństwa rolnicze w sposób chaotyczny i niechętny wkraczały w modernizujący się XX-wieczny świat przemian handlowych, przemysłowych i technologicznych. Ferguson nie proponuje tutaj, rzecz jasna, jakiejś nowej teorii. Na przykład Lenin z przejęciem obserwował rewolucyjny potencjał, który rodził się w procesie burzenia przez kapitalizm tradycyjnych obyczajów w stabilnych do tej pory grupach społecznych. I chociaż antymarksistowski ekonomista Joseph Schumpeter nazwał te procesy "twórczymi wichurami", były to jednak wichury, które niszczyły gospodarki niczym karaibski huragan, zanim pojawiły się nowe struktury. Zwłaszcza w Europie Środkowo-Wschodniej tradycyjny sposób życia burzyły nie tylko inwazje, niszczenie plonów czy plądrowanie miast, ale także utrata rynków, zmiany granic (a tym samym powstawanie barier celnych) i pojawianie się nowej konkurencji. Bezrobocie, pauperyzacja i wykorzenienie stały się chlebem powszednim, podobnie jak obarczanie za to winą "innego" - burżuazji, żydowskich kupców, cudzoziemców.
Mimo to kipiącą gniewem ludność długo trzymały w ryzach silne państwowe organa przymusu. Po wybuchu rebelii okradano sklepy, niszczono maszyny rolnicze, atakowano żydowskie osady, gnębiono mniejszości... aż do przybycia wojska. Ale w wyniku I wojny światowej upadły cztery wielkie, multietniczne, autokratyczne imperia: Habsburgów, Osmanów, Hohenzollernów i Romanowów, skutkiem czego na obszarach opisywanych przez Fergusona zapanowało bezhołowie. Rozpadowi imperium często towarzyszą krwawe bratobójcze walki o ziemię i władzę; nawet pojedyncze wioski mogą się wtedy dzielić na wrogie obozy. Czystki etniczne są prawie nieuniknione - weźmy choćby rozlew krwi po podziale subkontynentu indyjskiego w 1947 roku, okrutne regularne i nieregularne wojny, które od tamtego czasu toczą się na terenie Palestyny i Iraku albo tragedie, które spadają na Kongo, Rwandę i Burundi od zakończenia kolonialnych rządów belgijskich. Upadek silnego reżimu może doprowadzić do pokojowej transformacji demokratycznej, ale również do zamętu i konfliktu. Nie ma się co dziwić, że obecne rządy Chin i Arabii Saudyjskiej niezbyt przychylnie reagują na naiwne amerykańskie apele o poluzowanie obywatelom cugli. I nie ma się co dziwić, że kres imperialnej władzy w Europie i Turcji pociągnął za sobą chaos i czystki etniczne w takich miejscach jak Bukowina, Łódź, Wilno, Armenia i Visegrad.
Do tej pory koncentrowałem się na tych wydarzeniach opisywanych w "The War of the World", które powoli, acz nieubłaganie doprowadziły do masowych mordów i powstania obozów śmierci na wschodnich obszarach Europy w okresie 1939-1945. W czasie tej wojny walczono bez litości, lekceważąc wprowadzone w Hadze i Genewie rozróżnienie na żołnierzy i cywilów. Jest jednak inny aspekt narracji Fergusona o "zmierzchu" norm prowadzenia wojny, który czytelnicy przypuszczalnie uznają za równie istotny i być może nie mniej poruszający, aczkolwiek z innych powodów. Nie jest to wyłącznie opowieść o paleniu wiosek, obozach śmierci, gwałtach i grabieżach, ale także o tym, że sami żołnierze - zarówno Niemcy, Rosjanie i Japończycy, jak i Amerykanie, Brytyjczycy i mieszkańcy imperium brytyjskiego - wraz z intensyfikacją walk w coraz mniejszym stopniu przestrzegali zasad prowadzenia wojny i rycerskiego traktowania nieprzyjaciela. Jest to historia o tym, że wojna totalna zrobiła barbarzyńców także z tych "dobrych" - alianckich oddziałów piechoty, alianckich dowódców eskadr bombowych - a nie tylko członków niemieckich Einsatzgruppen.
Aby rozwinąć ten argument, Ferguson powraca na pola bitewne I wojny światowej. Tym samym powraca do zagadnień, które poruszył 8 lat temu w "The Pity of War", gdzie dowodził, że miesiące, a potem lata spędzone w okopach zabiły w żołnierzach obowiązujące do 1914 roku cywilne normy i zamieniły ich w zwierzęta walczące o przetrwanie, że dominującym uczuciem stała się nienawiść do wroga i przekonanie, że wrogowie są podludźmi, świniami, robactwem, bydlakami Opisy wojennego okrucieństwa, które pojawiają się w obu książkach, przejmują zgrozą. O tym aspekcie II wojny światowej wiele już wiemy dzięki książce Johna Dowera "War Without Mercy" dotyczącej kampanii na Pacyfiku oraz "Keine Kameraden" Christiana Streita, poświęconej eksterminacyjnej wojnie Armii Czerwonej z Wehrmachtem. Ferguson sugeruje, że dehumanizacja była zjawiskiem ogólniejszym. Czytelnicy, którzy wzdragają się przed taką konkluzją, powinni przeczytać cytowane przez autora relacje alianckich żołnierzy, którzy po 1945 roku przyznali się, że mordowali kapitulujących wrogów. Ferguson w obu książkach zwraca uwagę na jeszcze jedno poruszające zjawisko: żołnierze często walczyli dalej w sytuacji, kiedy przeciwnik miał przygniatającą przewagę pod względem liczby i uzbrojenia, ponieważ wiedzieli, że jeśli wywieszą białą flagę, zostaną zastrzeleni. Alianccy dowódcy próbowali zwalczać ten proceder, ponieważ w oczywisty sposób podsycał on opór wroga, ale zabijanie więźniów trwało do samego końca wojny.
"Zmierzch" ludzkich norm dał o sobie znać również gdzie indziej: w coraz mniej uzasadnionym z militarnego punktu widzenia bombardowaniu ludności cywilnej. Ferguson zwraca uwagę, że na tę równię pochyłą pierwsi weszli Niemcy, depcząc konwencje międzynarodowe. Jako pierwsi zezwolili na zatapianie statków handlowych przez łodzie podwodne, na bombardowanie nieprzyjacielskich miast przez zeppeliny, na użycie gazu musztardowego w okopach. Również podczas II wojny światowej odrzucili precz konwencje, bombardując Warszawę, Amsterdam, Coventry i Londyn czy też ostrzeliwując z samolotów kawalkady cywilnych uchodźców w Polsce, Belgii i północnej Francji. Czy jednak Churchill nie ostrzegał narodu niemieckiego - w kolejnych przemówieniach wygłaszanych w Izbie Gmin od 1940 do 1942 roku - że kto sieje wiatr, ten zbiera burzę? Ostrzegał, choć należy wątpić, czy nawet obdarzony wielką wyobraźnią brytyjski polityk przewidywał, że w latach 1944-1945 na miasta niemieckie - od Hamburga przez Berlin po Drezno - spadnie tak straszna zagłada. I trzeba też powiedzieć, że dla wielu zleceniodawców i wykonawców tych bombardowań rewolucyjna nowa broń, która starła z powierzchni ziemi Hiroszimę i Nagasaki, była - jak to ujął Truman - bombą jak każda inna, tylko większą.
Ferguson przypomina historię alianckich bombardowań nie dlatego, że rozpaczliwie poszukuje jakiejś moralnej ekwiwalencji. Nie ulega dla niego wątpliwości, że to Adolf Hitler wciągnął ludzkość w ten najgorszy w całych dziejach okres zezwierzęcenia i że Józef Stalin biegł z nim prawie łeb w łeb w tym wyścigu, a Mao i Pol Pot deptali im po piętach. Autor dochodzi do wniosku, że stopniowe obniżenie norm nastąpiło na prawie wszystkich frontach. Podczas pierwszych kilku miesięcy II wojny światowej bombowce RAF-u zrzucały tylko ulotki na niemieckie miasta portowe, na przykład Bremę i Hamburg. Cztery lata później - także na skutek postępu technicznego, który się w tym okresie dokonał - obróciły Drezno w ruinę. W którymś momencie kampania bombowa przekroczyła cienką granicę oddzielającą uzasadnione akcje militarne od nieuzasadnionych. Stanowi ona jednak integralny element opowieści Fergusona o tym, jak rozwinięte społeczeństwa coraz bardziej zbliżały się do barbarzyństwa opisanego w "Wojnie światów" H.G. Wellsa z 1898 roku - tyle że w tej książce eksterminacji ludzkości dokonali Marsjanie. W XX wieku jedni ludzie wymordowali innych ludzi.
A zatem, mówi Ferguson, "zwycięstwo z 1945 roku było zwycięstwem skażonym - jeśli w ogóle zasługuje na miano zwycięstwa". Wydaje mi się jednak, że autor myli dwie rzeczy. Rzecz jasna, dążąc do pokonania nazizmu i faszyzmu, alianci dopuszczali się naruszeń norm. W tym sensie historia ta rzeczywiście jest "skażona". Ale jeśli pozostawimy to zdanie bez komentarza na temat sensu tej wojny, grozi nam, że zapomnimy, dlaczego setki tysięcy młodych ludzi walczyły w Północnej Afryce, Birmie, we Włoszech, w Normandii i na wyspach Pacyfiku. Walczyli, ponieważ ich ojczyznę zaatakowano, nie chcieli, by ich kraje zostały pokonane i podbite, pragnęli też przywrócić wolność innym.
Odstępstwa od moralnych kodeksów prowadzenia wojny były wyjątkami, nie zasadą. Trudno się dziwić, że niektórzy żołnierze - na przykład młody brytyjski kapitan Brian Urquhart - byli wstrząśnięci do głębi, kiedy w maju 1945 roku wkroczyli do nazistowskich obozów koncentracyjnych, a potem zachwyceni, kiedy zaledwie miesiąc później usłyszeli o podpisaniu w San Francisco Karty Narodów Zjednoczonych. Ogólnie rzecz biorąc, Amerykanie, Brytyjczycy i inni zachodni alianci nie stoczyli się w bagno nieprawości i absolutnie można mówić o ich zwycięstwie. Tego samego nie da się powiedzieć o Sowietach.
Byłoby lepiej, gdyby książka Fergusona skończyła się na 1945 roku, kiedy otwarto bramy obozów koncentracyjnych i wielu przedstawicieli nazistowskich elit popełniło samobójstwo wraz ze swoim Führerem. Epilog jest po prostu za krótki - autor na chwilę rzuca światło na szereg niezwykłych, ponurych wydarzeń i zjawisk z powojennych dziejów - od udziału CIA w brudnych wojnach w Gwatemali po stosunek Richarda Nixona do Chin.
Z tego wszystkiego przebija pogląd Fergusona - który przydałoby się szerzej rozwinąć - że prawdziwym XX-wiecznym zwycięzcą jest Azja. Moim zdaniem to temat na osobną książkę (i wysoce dyskusyjna teza), nie zaś idea, którą można byłoby beztrosko dorzucić pod koniec długiej i doskonale zorganizowanej pod względem argumentacyjnym książki. Zdecydowanie najlepszą do tej pory pracą Fergusona było "The Pity of War".
W "The War of the World" autor powrócił do najlepszych i najciekawszych wątków ze swojej wcześniejszej książki. Dzieła, które ukazały się między tymi dwiema pozycjami - "Empire: The Rise and Fall of the British World Order and the Lessons for Global Power" (2003) oraz "American Colossus: The Price of America's Empire" (2004) - są znacznie lżejszego kalibru. "The War of the World" to książka uczona i trudna, a także wysoce selektywna, gdy chodzi o miejsce i czas opisywanych zdarzeń. Są w niej fragmenty, gdzie Ferguson zbyt swobodnie traktuje wątek "zmierzchu norm", przez co czytelnik traci pewność, czy dobrze zrozumiał zasadniczą tezę. Konkluzja "zwycięzcą jest Azja" tak naprawdę nie jest żadną konkluzją, a jedynie dygresją. Jako całość książka głęboko poruszyła jednak niżej podpisanego, przypominając mu o okrucieństwach popełnionych przez ludzkość w ciągu minionych stu lat. Nieco go także wystraszyła - uświadomił sobie bowiem, że nadchodzące dekady wcale nie muszą być o wiele lepsze. Z całą pewnością takie właśnie było zamierzenie autora.
Paul Kennedy
© The New York Review of Books
przeł. Tomasz Bieroń
p
*Paul Kennedy, ur. 1945, brytyjski historyk, specjalista w dziedzinie studiów strategicznych i stosunków międzynarodowych; obecnie wykładowca Uniwersytetu Yale; zajmował się m.in. dziejami dyplomacji, historią II wojny światowej i imperium brytyjskiego; autor kilkunastu książek - najbardziej znana spośród nich to "Mocarstwa świata: narodziny, rozkwit, upadek" (wyd. pol. KiW, 1996). W "Europie" nr 22 z 12 marca br. opublikowaliśmy jego tekst "Inteligentny manifest przeciw globalizacji".