Lekarze podejrzewają, że nastolatkę zabiła sepsa. Wszystko rozegrało się w piorunującym tempie. Dziewczyna poczuła się źle w piątek rano. Ale mimo to poszła do szkoły. Jednak objawy choroby - ból brzucha, gorączka, wymioty - postępowały. Nastolatka zwolniła się więc z lekcji. W końcu wieczorem jej rodzice, mieszkańcy gminy Czemierniki, wezwali pogotowie. Lekarz uznał, że dziewczyna może leczyć się w domu. Jednak ani leki przeciwbólowe, ani podłączona kroplówka nie pomagały.
Zrozpaczeni rodzice znów wezwali pogotowie. Dziewczyna w stanie bardzo ciężkim trafiła do szpitala w Radzyniu Podlaskim. Przeżyła tylko noc. W sobotę nad ranem zmarła.
Inspektorzy sanitarni objęli nadzorem wszystkie osoby, które miały kontakt z chorą. Od 59 osób pobrano wymazy. Teraz trwają badania. Zanim lekarze dostaną wyniki, na wszelki wypadek podają narażonym na zakażenia tzw. leki chemioprofilaktyczne.
Ostatnio w Polsce coraz częściej słyszymy o ofiarach śmiertelnego ogólnego zakażenia organizmu. Tylko w tym roku zmarło m.in. dwóch żołnierzy z bazy w Warszawie, dwoje młodych ludzi w Cieszynie i Sandomierzu, a także 3,5-letni chłopczyk z Poznania.
Chorobę, zwaną także posocznicą, przenoszą drobnoustroje, które w ludzkim organizmie sieją istne spustoszenie. Podatne na nią są osoby z obniżoną odpornością organizmu. Zarazki doprowadzają do zakażenia całego organizmu. Nie wolno bagatelizować pierwszych objawów sepsy - gorączki, dreszczy, wymiotów i zmian na skórze. Bo choroba nieleczona kończy się śmiercią.
Na szczęście udało się tego uniknąć w przypadku chorego 30-latka z Zielonej Góry. Sepsę potwierdziły dokładne badania mikrobiologiczne krwi mężczyzny. Znajdowały się w niej meningokoki, bakterie bardzo często wywołującą śmiertelnie groźną posocznicę. Jednak lekarze uspokajają, że ten akurat przypadek nie był bardzo poważny. W zielonogórskim szpitalu na obserwacji jest jeszcze jeden mężczyzna, u którego podejrzewa się sepsę.