Kiedy rano listonosz wręczył jej białą kopertę z wojskowymi pieczęciami, wzięła to za dobrą monetę. Jej syn Piotr, starszy szeregowiec, od miesiąca służył w Iraku. "Pewnie jakiś order dostanie" - żartował listonosz. Anna Nita szczerze zaśmiała się z tego. Ale w kopercie był PIT za ubiegły rok.

Parę godzin później przed domem w Blakowej Woli zatrzymał się wojskowy samochód. Gdy otworzyła drzwi, zobaczyła czterech żołnierzy z grobowymi minami. W jednej chwili świat pani Anny legł w gruzach. Jej ukochany syn zginął w Iraku.

W Blakowej Woli pod Radomskiem ludzie nie mogą uwierzyć w ten dramat. "Fajny chłopak, dobry mechanik, elektryk jak marzenie" - mówią o nim sąsiedzi. Żadna ciężarówka nie miała przed nim tajemnic. Ale on nie chciał przez całe życie siedzieć w warsztacie. I choć pracował jako mechanik, nie był szczęśliwy. "On kochał wojsko" - mówi Lidia, siostra Piotra. "Dopiero kiedy poszedł do armii, odżył" - dodaje.

To, że w końcu przywdzieje mundur, było do przewidzenia. Od dziecka wiedział, co chce robić - chciał być żołnierzem. Biegał z patykami i dziecięcymi karabinkami, to znów z jakąś wiatrówką. Oczy śmiały mu się do myśliwskiej strzelby. A oczy miał jak sokół. Pewnie dlatego został strzelcem wyborowym.

Zaledwie miesiąc temu wyjechał z rodzinnego domu. Żył tą misją, tak jak od dziecka żył wojskiem. "Miej się na baczności, pilnuj się tam!" - radził mu ojciec."Wróć do domu, synku, cały i zdrowy" - mówiła na pożegnanie matka. A on z uśmiechem na twarzy pocieszał ich, że nie wyjeżdża na zawsze, że przecież wróci. "Tato, sprzedaj mój samochód. Jak wrócę, kupię sobie terenowca. Dobrze jest, nie martwcie się" - rzucił parę dni temu przez telefon, gdy dzwonił z Iraku.

Miał głowę pełną marzeń. Ale żadnych już nie zrealizuje. W środę pojechał w konwoju z ostatnią misją. O godz. 14.50, niedaleko Diwaniji w Iraku, jego transportowiec wjechał na minę. Gdy przyjechali sanitariusze, st. szer. Piotr Nita jeszcze żył. Zmarł w szpitalu wojskowym w Diwaniji.

Teraz do domu państwa Nitów w Blakowej Woli co chwila przychodzą znajomi i rodzina. Oferują pomoc, pieniądze. "Mnie tam żadnych pieniędzy nie potrzeba" - mówi szlochając pani Anna. "Tylko Piotrka mi w domu brakuje. Chciałabym, żeby wrócił" - mówi łamiącym się głosem.











Reklama