Nasza akcja Matka Polka Pracująca powstała z myślą o kobietach. O tych, które stoją za sklepową ladą, o ich koleżankach manikiurzystkach, ale także o nauczycielkach, lekarkach, specjalistkach ds. reklamy i prezesach firm. Powstała dla wszystkich kobiet, które próbują pogodzić pracę z wychowywaniem dzieci. I panicznie boją się, że żadnej z tych ról nie wypełniają dobrze. Będziemy dalej pisać o życiu pracujących Polek i zastanawiać się, co zrobić, by było one łatwiejsze. Będziemy szczęśliwi, jeśli dzięki nam choć jedna firma stanie się przyjazna dla kobiet. Wierzymy, że takich firm będzie więcej.

Matka Polka Pracująca to ja. Bo ja, redaktorka z Warszawy, dokładnie tak samo jak moje koleżanki z Poznania czy Krakowa zaraz po wyjściu z pracy biegnę na zakupy i targam do domu wypchane siaty. Gotuję ogromne ilości jedzenia w soboty tak, by starczało do wtorku, a potem znowu w środę rano, jeszcze przed wyjściem do redakcji. Jestem doskonale zorganizowana, a mimo to regularnie opuszczam szkolne wywiadówki. Nigdy nie odpuszczam w pracy.

Nie znam kobiet, które żyją inaczej. Znam takie, które umawiają się z opiekunką na przystanku autobusowym i tam, jak tobołek, przekazują im swojego malucha, a same pędzą dalej. Inne telefonicznie ustalają szczegóły zajęć i dają rodzinie wskazówki, co zjeść i gdzie to znaleźć w lodówce. Jeszcze inne zostają w pracy po godzinach, cierpliwie tłumaczą domownikom, że to ostatni już w tym tygodniu raz, a potem w zakładowej łazience ukradkiem ocierają łzy i już z uśmiechem zasiadają przy biurku. Bo żaden szef nie powinien widzieć tych łez; a nuż pomyśli, że matka z dzieckiem jest gorszym pracownikiem? A przecież one tak się starają, by udowodnić, że ten dziecięcy balast w niczym im nie przeszkadza.

Matka Polka Pracująca jest po to, by kobiety nie musiały płakać. Chcemy, by pracodawca zrozumiał, że pilne zadania po godzinach można zlecić komuś, kto chciałby dodatkowo zarobić. Nie namawiamy kobiet, by zasłaniały się swym macierzyństwem, ale apelujemy, by się go nie wstydziły. Przekonujemy, że pracownica z dzieckiem nie jest gorsza niż ta bezdzietna. Często lepsza.

Irracjonalny strach


My, Polki, boimy się nawet podejrzenia o ciążę. Całkiem niedawno przyjaciółka opowiadała, jak po zakrapianym alkoholem spotkaniu przyszła do pracy z bolącą głową i niespokojnym żołądkiem. Wymieniała z kolegami wspomnienia z poprzedniego wieczoru, skarżyła się na mdłości, a ktoś zażartował, że może to ciąża. Wszyscy roześmiali się, a do przyjaciółki dotarło, że przecież lada chwila wygasa jej umowa o pracę. Cicho, przestańcie, jeszcze ktoś usłyszy – syknęła do kolegów, a ci zamilkli posłusznie. A ona stała jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, co właściwie się stało? Przecież nie ma żadnych wątpliwości, że pracuje dobrze i nikt nie chce się jej z biura pozbyć. Dlaczego więc spanikowała?




Chyba znam odpowiedź. Może dlatego, że wciąż dokładnie pamiętam dzień, w którym dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Prosto z ośrodka medycznego w centrum Krakowa, gdzie wykonywałam test, pojechałam do redakcji i natychmiast podzieliłam się tą wiadomością z kolegami. Szef też tam był. "To jest dramat. Dramat dla ciebie i dla firmy" – powiedział krótko.

Od tamtego dnia minęło już 12 lat, a słowa ówczesnego szefa tkwią we mnie do dziś. I do dziś czuję żal, że ten człowiek bez namysłu zniszczył jeden z najlepszych dni w moim życiu. Że z cenionego pracownika, jakim się wtedy czułam, sprowadził mnie do roli baby w ciąży – takiej, co to w trzecim miesiącu położy się do łóżka i pozostanie w nim aż do rozwiązania. Takiej, która będzie dostarczać fikcyjne zwolnienia, by uniknąć przychodzenia do pracy. Takiej, co będzie leżeć w łóżku, głaszcząc się po brzuchu i rozkoszując myślą, jaka była sprytna i zapobiegliwa.

A to przecież nie byłam ja. Ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że ciąża to nie choroba i chciałam pracować niemal do samego rozwiązania. Dlaczego więc mój szef tak dziwnie zareagował?

Na to pytanie nie mam odpowiedzi. Najprawdopodobniej zadziałał stereotyp – kobieta w ciąży równa się problemy dla pracodawcy. Jakoś tak automatycznie się równa, bez zastanowienia. I dlatego rozumiem Polki, które najdłużej jak się da, ukrywają przed szefami fakt, że będą miały dziecko. Wszystkie one są dużo sprytniejsze niż ja, która nie umiałam i nie chciałam ukrywać radości z tego, że stanę się matką.
Rozumiem je, ale bardzo im współczuję. Bo to potwornie niesprawiedliwe zmuszać kobietę, by ukrywała, że nosi w sobie dziecko. By zatajała ten fakt starannie w obawie, że pracodawca zwolni pod byle jakim pozorem. By czekała, aż miną magiczne trzy miesiące, gdy już nie będzie tak łatwo pozbyć się baby w ciąży.


A najgorszy w tym wszystkim jest to, że tych "złych szefów” gotowych bez skrupułów wyrzucić ciężarną wcale nie jest tak wielu, a wręcz przeciwnie: większość, jakich później spotkałam, nie robiła żadnego problemu z faktu, że pracownica spodziewa się potomka. Ale irracjonalny lęk wciąż jest.

Matka Polka Pracująca jest po to, by ten lęk przełamywać. By przekonywać, że ciąża – o ile oczywiście nie jest zagrożona – wcale nie oznacza wielomiesięcznego zwolnienia lekarskiego i nieobecności w pracy. Będziemy to tłumaczyć pracodawcom, ale też kobietom. Będziemy namawiać obie strony, aby tak zwyczajnie, po ludzku sobie zaufały.

Z dziećmi jeszcze gorzej

A przecież ciąża to dopiero początek. Prawdziwe rozterki Matki Polki Pracującej zaczynają się dopiero wtedy, gdy kończy się urlop macierzyński i trzeba wracać do pracy. Chociaż "trzeba” to nie jest najlepsze słowo, bo większość kobiet chce wrócić. Bo mają dość szlafroka i do szaleństwa zazdroszczą mężowi jego codziennego golenia, wiązania krawata i wychodzenia do ludzi. Zazdroszczą mu tego wszystkiego, co robi w świecie, gdy one tak nieważnie siedzą w domu.





"Przecież po to się uczyłam, nie mogę się marnować" – tłumaczą sobie i światu i od razu wstydzą się tego, co powiedziały. Bo codziennie słyszą z ust mądrych ludzi, że dzieci to skarb największy. No więc, jak można mówić o marnowaniu? I już w myśli wkrada się cień wątpliwości, że może jednak lepiej byłoby się poświęcić, skupić na maleństwie...

Reklama

Ta wątpliwość nie opuszcza pracującej kobiety nigdy, jest jej wiernym towarzyszem za każdym razem, gdy idzie do sklepu, biura, szpitala czy redakcji. Przypomina o sobie cichutko, gdy znowu pilne zadanie uniemożliwi dotarcie na jasełka w przedszkolu. Albo gdy inne matki jadą na szkolną wycieczkę, a ona nigdy nie.

Matka Polka Pracująca jest po to, by uspokajać kobiety, że mają prawo i do radosnego macierzyństwa i do spokojnego powrotu do pracy. Będziemy tłumaczyć, że obie te role da się pogodzić, i pokażemy, jak to zrobić. Bo mocno wierzymy, że to jest możliwe.

Gorsza niż koledzy


Czy mogłabyś wziąć jutro dyżur za chorego kolegę? – takie pytanie wprawiało mnie zawsze w konsternację w czasach, gdy pracowałam w poprzedniej redakcji. Tak – brzmiała zwykle odpowiedź, ale jestem pewna, że szef musiał słyszeć w moim głosie nutkę wahania. Bo wzięcie dyżuru za kolegę oznaczało małą rewolucję w domowym grafiku: dzwonienie do niani z pytaniem, czy może przyjść, odwoływanie od dawna umówionej wizyty u dziecięcego ortodonty czy przekładanie rodzinnych zakupów.




Ale rzadko odmawiałam, bo bałam się zarzutu, że jestem niedyspozycyjna, a jeszcze bardziej bałam się porównań z kolegami, którzy też wprawdzie mieli dzieci, ale opiekę nad nimi zostawiali żonom. Zazwyczaj zresztą też pracującym. Oni nie musieli się wahać, gdy szef proponował im nagłą podróż służbową. Ja aż się paliłam, by jechać, ale nikt nawet o mnie nie myślał – przecież miałam małe dziecko.
Nie buntowałam się jedynie dlatego, że to w jakiś sposób ułatwiało mi sytuację; nie musiałam podejmować decyzji, czy jestem w stanie wszystko zorganizować. Szef podejmował ją za mnie, arbitralnie uznając, że miejsce matki z dzieckiem jest w domu, a nie w podróży.
Czasem bolało, ale nie za bardzo. Bo cieszyłam się, że mogę pracować i robię to, co lubię.

A że nie awansowałam? Widocznie nie jestem aż tak zdolna, jak mi się kiedyś wydawało, widocznie koledzy są lepsi. No i z pewnością bardziej dyspozycyjni.

Myślę, że tak cichutko i niepostrzeżenie można złamać niejedną kobietę. Bo mamy wprawdzie pracę, ale nie robimy kariery. Wykonujemy odpowiedzialne zadania, ale dostajemy mniej pieniędzy niż nasi koledzy. Wyłazimy ze skóry, by się wykazać, ale szefowie wciąż patrzą na nas podejrzliwie. Bo musimy być dużo lepsze niż koledzy, by ktoś uznał, że jesteśmy tak samo dobre jak oni. Trochę to niesprawiedliwe, prawda?

Trzeba o tym mówić


Nasza akcja Matka Polka Pracująca jest po to, by o tych wszystkich rozterkach i problemach mówić. Powtarzać bez końca, że godzenie pracy z wychowywaniem dzieci jest możliwe. I że mogłoby być znacznie łatwiejsze, gdyby pracodawcy nie bali się matek. Gdyby pozwolili im korzystać ze wszystkich należnych im praw, nie bojąc się, że one rzucą się na te prawa pazernie. Bo wierzymy, że się nie rzucą.
Życie Polek byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby ustawodawcy przygotowali i uchwalili wreszcie ustawę o telepracy. Bo jaką wielką ulgą byłaby dla kobiety świadomość, że zamiast gryźć się niemiłosiernie, czy pokazać szefowi zwolnienie na chore dziecko, może spokojnie zaproponować, że teraz popracuje z domu, a w przerwach poda dziecku lekarstwo. Ona sama, a nie wynajęta kobieta czy nawet babcia.
Będziemy przekonywać samorządy, że żłobki i przedszkola powinny być otwarte o wiele dłużej niż dotąd, bo przecież dawno już minęły czasy, gdy praca kończyła się o przepisowej 16. Poprzemy każdą inicjatywę, która ułatwi zakładanie przedszkoli przy zakładach pracy, bo wiemy, że matka pracująca z dzieckiem w pobliżu jest spokojniejsza niż ta, która cały czas zastanawia się, czy znów wpadnie do domu spóźniona i przywita ją tam naburmuszona opiekunka, która też przecież ma własne dziecko.




Wiemy, że nie uda się wszystkiego zrobić od razu, zresztą wcale nawet tego nie chcemy. Mamy jednak nadzieję, że uda nam się zmienić klimat wokół macierzyństwa: że w modzie będzie cieszenie się z potomstwa, a nie wstydliwe ukrywanie go.

Po to właśnie jest Matka Polka Pracująca.