Młodszy aspirant Andrzej Werstak z Sieradza już nigdy nie wróci do żony, nie pobawi się z 11-letnim synem Bartoszem. Wszystko to zniszczył w ułamku sekundy szaleniec uzbrojony w karabin. Damian C., strażnik z miejscowego więzienia, zabił Andrzeja i jego dwóch kolegów - pisze "Fakt".

"Dlaczego on strzelał? Dlaczego to się stało? Co myśmy zawinili?" - wciąż pyta wdowa po Andrzeju.

Ten dzień zaczął się tak sennie i zwyczajnie. Rano szybko zjedli śniadanie. Pani Magda, urzędniczka w sieradzkim starostwie, musiała być wcześniej w pracy. Jej mąż złapał torbę, pocałował ją i syna, i wyszedł na służbę. Gdy 11 lat temu zaczynał pracę w policji, czuł się nieswojo. Pamiętał, że każdego dnia może go spotkać niebezpieczeństwo. Ale z czasem się oswoił. Nie przypuszczał, że zabójcze kule dosięgną go tam, gdzie powinien być całkiem bezpieczny. Uśmiechnął się i powiedział, że szybciej wróci i pójdą wszyscy na spacer - opisuje "Fakt".

Gdy Magda już w pracy usłyszała o strzałach w więzieniu, tknęło ją złe przeczucie. Potem w drzwiach stanęli policjanci. Nie mogła uwierzyć. Zamknęła oczy aż do bólu. W najgorszych snach nie przypuszczała, że jej życie legnie w gruzach przez kulę szaleńca. "To był wspaniały człowiek"- opowiada "Faktowi" wdowa. "Żył nie tylko swoją pracą, ale miał także mnóstwo czasu dla swojej rodziny".

"To był najwspanialszy człowiek, jakiego spotkałam w życiu" - szlocha zrozpaczona kobieta. "Gdy wracał, sprzątał, robił pranie, gotował, pomagał mi w domu. Jak my teraz będziemy żyć?!" - pyta Magda Werstak.







Reklama