Mirosław G. nie wyjdzie na wolność. Tak jak chciała prokuratura, Sąd Apelacyjny w Warszawie wstrzymał wykonanie decyzji sądu niższej instancji, który pozwolił na wypuszczenie za kaucją lekarza podejrzanego o zabójstwo i korupcję. Za późno dotarły akta śledztwa i dopiero 18 maja sąd rozstrzygnie zażalenie na decyzję Sądu Okręgowego w Warszawie o wyznaczeniu kaucji. Przynajmniej do tego czasu kardiochirurg zostanie w areszcie.

Dziennikowi.pl udało się ustalić szczegóły zeznań dotyczące śmierci killku pacjentów doktora. W tych sprawach prokuratura już postawiła kardiochirurgowi zarzuty.

Zapomniany gazik zabił pacjenta?

W listopadzie ubiegłego roku na oddział doktora G. trafił mężczyzna, w sprawie którego lekarze zalecali wszczepienie zastawki aortalnej. 22 listopada trafił na stół. Operował ordynator G. Godzinę po operacji siostra zaalarmowała lekarzy dyżurnych. Podejrzewała, że w ciele pacjenta został gazik blokujący zastawkę. Na to wskazywały objawy.

Obaj lekarze dyżurni natychmiast zadecydowali, że należy pacjenta operować i zawiadomili doktora G. Ten jednak nakazał wstrzymać operację. Upierał się, że nie zostawił gazika, bo go w ogóle nie używał. Jednak pielęgniarka wszystko wpisała do księgi raportów - i ona, i lekarze wiedzieli, że gaziki były używane. Przez kolejny tydzień stan chorego szybko się pogarszał. Lekarze zdiagnozowali ostrą niewydolność organów. 28 lutego zdecydowali o natychmiastowej operacji. W sercu znaleźli gazik. Jednak pacjent był już w tak poważnym stanie, że 3 lutego wieczorem zmarł.

Śledczy ustalili także dokładny przebieg innej operacji - tej, podczas której doktor G. zostawił pacjenta na stole i poszedł na imprezę imieninową.

Jak wynika z innych zeznań, do których dotarł dziennik.pl, 27 lutego 2004 roku Mirosław G. operował chorego mężczyznę na otwartym sercu. Po dwóch godzinach doktor G. polecił pierwszemu asystentowi zaszyć pacjenta. Potem wyszedł do drugiej sali, gdzie trwała kolejna operacja. Jednak lekarze zauważyli nagły spadek ciśnienia u pierwszego pacjenta i zaburzenia rytmu serca. Zaczęli wzywać doktora G. na salę. Ten wrócił, zarządził przeprowadzenie kilka zabiegów i znów wyszedł.

Reklama

Kilkadziesiąt przypadków do zbadania

Stan pacjenta jednak coraz bardziej się pogarszał. Przez trzy godziny - od 13 do 16 - lekarze nie mogli znaleźć Mirosława G. Jego sekretarka powiedziała im tylko, że G. prosił, by mu nie przeszkadzać, bo jest na spotkaniu towarzyskim. Lekarze jednak wciąż go wzywali, bo stan chorego dramatycznie się pogarszał. O godz. 16 ordynator wrócił do szpitala. Chorego na stole operacyjnym zaczęto reanimowa. O godz. 21.05 zmarł.

Jak ustalił dziennik.pl, prokuratorzy badać będą także kilkadziesiąt innych przypadków operacji, po których stan zdrowia pacjentów Mirosława G. gwałtownie się pogarszał.