Spokojne miasteczko koło Jeleniej Góry. Jeszcze kilka dni temu nic nie mąciło tu leniwej atmosfery. "To był zawsze spokojny, miły człowiek - opowiadają o Adamie Z. jego sąsiedzi. "Mieszkał sam, ale był towarzyski. Zawsze się kłaniał, zagadnął. Miły chłopak. Pracował jako pilarz".

Reklama

Kilka miesięcy temu wyszedł z więzienia. Spędził w nim 5 lat za rozbój. Pociął nożem swojego sąsiada. Między innymi przez to, że był już karany, policjanci wytypowali go jako potencjalnego sprawcę - donosi "Fakt".

Dwa tygodnie temu 44-letnia Dorota Z. wracała ze szpitala, gdzie odwiedziła chorą matkę. Dochodziła 13.00. Kobieta wybrała drogę przez las, na skróty. Nie przeczuwała niebezpieczeństwa. Adam Z. czekał przysłonięty drzewami. Nerwowo palił papierosa. Starannie wybrał to miejsce. Nadchodzącą kobietę złapał mocno za kark. Powalił na ziemię. Jej rozpaczliwych krzyków w środku lasu nikt nie słyszał.

Potem zasłonił jej usta i przydusił do ziemi. Zdarł z kobiety ubranie i prawdopodobnie brutalnie zgwałcił. Motyw seksualny zbrodni potwierdzi się jednak dopiero dziś po sekcji zwłok. Ofiarę okradł. Zabrał jej 42 złote. Potem jej ciało wrzucił do głębokiej studni.

Reklama

Po tygodniu morderca zaatakował ponownie. W tym samym miejscu. 42-letnia Ewa Eliasz szła do fabryki dywanów na drugą zmianę. Tuż przed wyjściem zadzwoniła do rodziców. "Mówiła, że nie najlepiej się czuje" - opowiada "Faktowi" jej ojciec, Zenon Eliasz. "Zastanawiała się, czy nie zostać w domu. Gdyby wzięła wolne, byłaby teraz wśród nas".

Jednak Ewa postanowiła iść do pracy. Pożegnała się z Mieczysławem, swoim wieloletnim partnerem, wzięła kanapki i wyszła. W pracy miała być na 14.00. Kiedy nie wróciła do północy, pan Mieczysław zaczął się niepokoić. "Zadzwonił do nas w środku nocy i spytał, czy Ewy nie ma u nas" - mówi Renata Eliasz, matka Ewy. "Mąż chwycił za komórkę i zaczął wydzwaniać do córki. Kiedy nie odebrała, wiedzieliśmy, że stało się coś złego".

Rodzina zgłosiła na policji jej zaginięcie. Rozpoczęły się poszukiwania. Bliscy Eliaszów przeczesywali Kowary wzdłuż i wszerz. Sprawdzali każdy zakamarek, każdy zaułek. Kiedy nie znaleźli jej w miasteczku, poszli do lasu. Siostrzeńcy matki trafili na starą studzienkę kanalizacyjną w środku lasu. Przykryta była ciężką betonową płytą. Coś ich tknęło. Odsunęli płytę. Na głębokości trzech metrów leżały nagie, zmasakrowane ciała dwóch kobiet - pisze "Fakt".

Reklama

Rodzina Eliaszów do końca wierzyła, że w dole nie ma Ewy. Nadzieja umarła, kiedy rodzice kobiety zobaczyli w studzience zielone tenisówki. "To były buty Ewuni" - opowiada Renata Eliasz. "Kupiła je kilka dni wcześniej. Kiedy Mietek je zobaczył, zemdlał. Ewa była dla niego wszystkim. Powiedział, że nie chce oglądać jej zwłok. Chce ją pamiętać taką, jak za życia. My musimy zobaczyć Ewunię. Muszę pożegnać moje dziecko" - mówi pani Renata płacząc.

Policja szybko wpadła na trop Adama Z., który przyznał się do winy. Wczoraj policjanci zabrali mordercę na miejsce zbrodni. Podczas wizji lokalnej Z. pokazał, w jaki sposób zamordował kobiety. Opowiadał szczegóły dwóch zbrodni bez żadnych emocji. Kowary są w szoku.

Sąsiedzi nie mogą uwierzyć, że obok nich żył morderca. "Ludzie mówią, że chłopak padł ofiarą molestowania seksualnego. Podobno ojciec przez lata go krzywdził" - opowiada jeden z sąsiadów. Choć zbrodniarz jest za kratkami, psychoza nie mija. Pojawiają się plotki o zaginionej przed kilku tygodniami kobiecie. Czy to kolejna ofiara "wampira"? Prokurator Ewa Węglarowicz-Makowska mówi, że policja nie ma informacji o innych zaginionych kobietach. Życie mieszkańców Kowar zmieniło się na zawsze.