Wczoraj Krzysztof Jarzębski, niepełnosprawny sportowiec z Łodzi, wyruszył na wózku inwalidzkim w liczący 800 kilometrów maraton z Zakopanego do Gdańska. Trasę zamierza pokonać w ciągu dwunastu dni. O Krzysztofie Jarzębskim zrobiło się głośno w kwietniu tego roku. Łodzianin, który od szesnastu lat porusza się na wózku inwalidzkim, pokonał na nim dystans z Warszawy do Łodzi. Przejechał 130 kilometrów w blisko piętnaście godzin. Pobił wtedy rekord świata. Do tego poruszał się na zwykłym wózku, jakim na co dzień jeździ do sklepu.

Reklama

Wtedy powiedział DZIENNIKOWI, że jego marzeniem jest profesjonalny sprzęt, na którym mógłby się ścigać z najlepszymi. "Trenuję w pocie czoła, jestem dobrze przygotowany do zawodów, ale nie mam szans na zwycięstwo, dopóki będę jeździł na najprostszym wózku" - mówił Jarzębski. Kilka dni temu jego marzenie się spełniło. Odebrał nowy trzykołowy wózek wyposażony m.in. w przerzutki, wart 18 tysięcy złotych. Pieniądze na wózek przekazali ludzie z całej Polski, poruszeni kwietniowym wyczynem Jastrzębskiego. "Podziwiam ludzi, którzy mają pasję w życiu i potrafią radzić sobie z przeciwnościami losu" - mówi Agata Dmoszyńska, adwokat z Warszawy, która przelała na konto pana Krzysztofa 150 złotych.

Jarzębski chce odwdzięczyć się wszystkim, którzy pomogli mu spełnić marzenie. Dlatego podjął się jeszcze bardziej ambitnego zadania. W poniedziałek rano wyruszył z Zakopanego do Gdańska. Pierwszy odcinek do Myślenic liczył 70 km. Sportowiec codziennie zamierza spędzić na trasie osiem godzin, pokonując dystanse od 50 do 90 km. "Jest dobrze zorganizowany, zdyscyplinowany. Całkowicie poświęca się temu, co robi. Może być wzorem profesjonalizmu dla wszystkich sportowców, również tych pełnosprawnych" - mówi DZIENNIKOWI Łukasz Janczar, dyrektor AZS Łódź (gdzie trenuje Jarzębski), który jako pilot towarzyszy niepełnosprawnemu.

Przed wyjazdem do Zakopanego łodzianin sporo czasu spędzał nad mapami. Dokładnie zaplanował trasę, obliczał kilometry, dogrywał wszystkie szczegóły wojażu. Pomocną dłoń wyciągnęły do niego władze miast, przez które będzie przejeżdżał i w których się zatrzyma. Zaproponowały mu darmowe noclegi, czasem posiłek. Tak jak w Zakopanem, gdzie sportowiec nocował, a przed wyruszeniem w trasę żegnał go burmistrz miasta.

Reklama

Podobnie będzie w innych miejscowościach. "Pomożemy panu Krzysztofowi w przejeździe przez miasto. Na pewno przedstawiciele urzędu będą go witać na trasie. Być może pojawi się sam prezydent miasta, jeśli tylko znajdzie czas" - zapewnia Krystyna Serafin, z referatu sportu w gdańskim magistracie.
Dla Krzysztofa Jarzębskiego wyprawa jest ostatnim poważnym testem przed paraolimpiadą w Pekinie. "Muszę tam pojechać. Nie po to, by wziąć udział, tylko po to, żeby zdobyć medal. Złoty" - mówi z pewnością siebie. Ta pewność nie opuszcza go i teraz, na trasie.



Adam Liss: Jak się pan przygotowywał do tej wyprawy?
Krzysztof Jastrzębski: Wstawałem o piątej rano. Przez godzinę jeździłem na wózku. Potem przez trzy godziny ćwiczyłem na siłowni. Wieczorem, znowu przez dwie godziny, jazda na wózku. I tak codziennie, bez względu na pogodę.

Jak wygląda pana dzień na trasie?
Pobudka około 6.30 rano, później poranna toaleta, następnie zjem śniadanie. W trasę wyruszę około godziny 8. W czasie drogi zrobię sobie kilkuminutowe przerwy, w zależności od zmęczenia.

Dwanaście dni, codziennie po kilkadziesiąt kilometrów. Czy wytrzyma pan takie tempo?
Dam radę, ciężko się przygotowywałem do tego maratonu. Czuję się znakomicie i jestem naprawdę w dobrej formie.

Co panu najbardziej doskwiera w pierwszym dniu maratonu?
Jeszcze przed startem modliłem się, żeby tylko bardzo nie padało. Okazuje się jednak, że trafiłem w największe upały. Żar się leje z nieba i daje we znaki. Dodatkowo pierwszy etap przebiega przez górskie tereny, z długimi podjazdami. Ale za to później jest kawałek z górki.