Na pierwszym piętrze aresztu w pięcioosobowej celi siedzieli dwaj więźniowie: 27-letni Daniel W. i 29-letni Roman J. Ten drugi za molestowanie nieletnich chłopców, W. ma na sumieniu napastowanie małych dziewczynek. W więzieniu dogadali się. Mieli nawet wspólny plan - ucieczkę zza krat - pisze "Fakt".

Reklama

Był on bardzo prosty: wydłubać w ścianie dziurę i wyskoczyć na zewnątrz. Tak też zrobili. "Nie wiadomo jak długo wydłubywali tynk spomiędzy cegieł. Mogli robić to przez kilka dni, a mogli dłubać bez przerwy przez kilka godzin. Dziurę zasłaniali łóżkiem" - opowiada Włodzimierz Budziałek, dyrektor aresztu śledczego w Kędzierzynie-Koźlu.

Wiadomo, że około 4 nad ranem przez wydłubywaną dziurę wdarło się świeże powietrze. Droga na wolność stała otworem. Mężczyźni wyczołgali się przez otwór wprost na daszek stróżówki. Zsunęli się na jego krawędź, z której nie widać było z wieżyczki strażników. Stąd musieli skoczyć. Podczas skoku J. potłukł się tylko, za to W. połamał sobie obie nogi.

Reklama

Mimo bólu jeszcze przez kilkadziesiąt metrów starał się dotrzymać kroku koledze. Ale długo nie pociągnął. Padł na ziemię. J. nie wykazał się specjalną lojalnością. Pognał przed siebie, zostawiając leżącego kompana. Ten doczołgał się jakoś do pobliskiego parku. Tu natknął się na spacerowicza z psem. Opowiedział mu historię, że przeskakiwał przez ogrodzenie dyskoteki i coś sobie zrobił. Spacerowicz wezwał karetkę.

Lekarz dyżurny nie dał się jednak nabrać. Obrażenia nóg wskazywały na upadek z dużej wysokości. Wezwano policję. Funkcjonariusze wiedzieli już o ucieczce z aresztu. W. z powrotem trafił za kratki. W tym samym czasie strażnicy więzienni i policjanci przeczesywali miasto. Deptali po piętach drugiemu pedofilowi. Dopadli go około godziny 15. Ukrywał się na wałach powodziowych. Chciał doczekać nocy i po ciemku wydostać się z miasta.