Czy dowódca Sił Powietrznych gen. Andrzej Błasik siedział za sterami samolotu; czy był w konflikcie z pilotami Tu-154; czy w dniu katastrofy obsługa lotniska Siewiernyj pracowała w pełnym składzie? "Wprost" dotarł do 57 tomów akt śledztwa smoleńskiego, w których poszukuje odpowiedzi na najważniejsze pytania dotyczące katastrofy samolotu Tu-154.
Jak podkreślają dziennikarze "Wprost", prokuratorzy poświęcają bardzo dużo energii badaniu hipotezy, czy gen. Andrzej Błasik siedział za sterami samolotu. O jego relacje z załogami rządowych samolotów śledczy wypytywali pilotów, ich rodziny, znajomych, łącznie kilkanaście osób.
Według "Wprost", dokumenty i zeznania świadków potwierdzają, że gen. Błasik często siadał za sterami w trakcie lotu. Jak zeznali bliscy członków załogi Tupolewa, dowódca Sił Powietrznych miał zwyczaj przejmować stery w trakcie lotu. Natomiast wdowa po gen. Błasiku nazwała "medialnymi insynuacjami" hipotezę mówiącą, że jej mąż siedział za sterami w momencie katastrofy.
Z zeznań m.in. Magdaleny Protasiuk, wdowy po kpt. Arkadiuszu Protasiuku, a także Agnieszki Grzywny, wdowy po drugim pilocie wynika, że obecność generała w kokpicie nie była dla członków załogi "korzystna psychologicznie", choć obie podkreślają, że ich mężowie byli wystarczająco silni, by nie ulegać presji. Wdowa po nawigatorze Arturze Ziętku zeznała, że mąż nie narzekał na atmosferę w pracy, ale skarżył się na wspólne loty z gen. Błasikiem, który często w trakcie lotu zajmował miejsce drugiego pilota.
W zeznaniach świadków często pojawia się wątek niewystarczającego wyszkolenia pilotów Tupolewa. Były pilot 36. specpułku Wiesław F. mówił, że choć piloci domagali się szkoleń, dowództwo - ze względu na oszczędności - było im niechętne. Pilot pracujący w 36. specpułku Lesław P. wskazał, że Protasiuk nigdy nie uczestniczył w treningach na symulatorach jako dowódca Tu-154, a jedynie jako pilot i nawigator.
Lesław P. zeznawał także, że załodze Tupolewa zdarzało się już lądowanie w podobnych warunkach - w 2007 r. w Gdańsku miało miejsce lądowanie we mgle, "poniżej tzw. minimum, tzw. widzialność pionowa była niższa niż 60 metrów; w takich warunkach lądowanie jest zabronione". Pilot powiedział, że znane są mu przypadki fałszowania dokumentacji po niebezpiecznych lotach, kiedy przy niższej widzialności wpisywano wartość minimalną, by nie narażać się na nieprzyjemności.
Według "Wprost", z akt śledztwa wynika także, że w dniu katastrofy obsługa lotniska Siewiernyj nie pracowała w pełnym składzie: choć zgodnie z rosyjskimi przepisami stację meteorologiczna powinno obsługiwać trzech pracowników, 10 kwietnia był tylko jeden. Są także nieścisłości w zeznaniach kontrolerów lotów ze Smoleńska.
Z informacji "Wprost" wynika także, że w momencie katastrofy poseł PSL Leszek Deptuła dzwonił do swojej żony. Joanna Krasowska-Deptuła zeznała, że nie odebrała telefonu; mąż zostawił na poczcie głosowej nagranie, na którym zarejestrowano jego głos, a w tle słychać było trzaski i głosy innych ludzi. Potem nagranie się skasowało. Dzień później kobieta poinformowała o wszystkim Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, która miała odnaleźć nagranie i je zbadać.