SA uznał, że sąd pierwszej instancji właściwie ocenił dowody poszlakowe, na podstawie których została skazana kobieta. Także wysokość wyroku została uznana za adekwatną do okoliczności sprawy i sposobu działania oskarżonej.

Sprawa Jolanty W.-K. była poszlakowa, bo prokuratura nie znalazła broni, z której został zabity Sławomir K., nie znaleziono też jego ciała.

Reklama

Według śledczych kobieta zastrzeliła konkubenta, po czym poprosiła przyjaciółkę o wyrzucenie broni; ciało zaś ukryła betonując je w posadzce garażu. Po kilku latach, obawiając się wykrycia sprawy, z pomocą nowego partnera, wydobyła szczątki z betonu i spaliła je. Oskarżona nie przyznaje się do winy, utrzymuje, że jej konkubent żyje - mieszka za granicą i ukrywa się przed wrogami.

Zdaniem obrońcy Jolanty W.-K., Grzegorza Ksepko, z wielu dowodów poszlakowych sąd niesłusznie wyciągnął wnioski przemawiające na niekorzyść oskarżonej. Zwrócił uwagę na to, że zarówno prokuratura, jak i sąd nie zrobiły wszystkiego, by odnaleźć broń, z której miał zostać zastrzelony mężczyzna (broń została wrzucona do Zatoki Gdańskiej, a biegli orzekli, że dno w tym miejscu jest tak zamulone, że poszukiwanie nie przyniesie rezultatu).

Zdaniem obrońcy sąd powinien też dokładniej sprawdzić informację o tym, że Sławomir K. żyje. Ksepko podniósł też sprawę wiarygodności mężczyzny, który - według ustaleń śledczych - pomagał w wydobyciu z betonu i spaleniu szczątków. Zdaniem obrońcy nowy partner kobiety mógł złożyć fałszywe zeznania.

Sąd Apelacyjny odrzucił te argumenty i uznał, że wiele okoliczności wskazuje na wiarygodność zeznań mężczyzny. Sędziowie przypomnieli, że psycholodzy badający Jolantę W.-K. orzekli, że ma ona skłonności do manipulowania ludźmi.

Zdaniem sędziów, wersji mówiącej o tym, że konkubent Jolanty W.-K. żyje i mieszka za granicą, przeczy m.in. to, że człowiek ten od lat nie kontaktował się z rodziną (w tym dwójką dzieci, które miał z Jolantą W.-K.). Zwrócili też uwagę na fakt, że informację o tym, iż konkubent żyje, kobieta podała dopiero, gdy ruszył proces.

Reklama



Obrońca Jolanty W.-K. zapowiedział, że - po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku - rozważy kasację. "Jest ona wysoce prawdopodobna" - dodał.

O zaginięciu Sławomira K. rodzina poinformowała w 2001 r. Opierając się na informacjach od Jolanty W.-K. śledczy prowadzili postępowanie pod kątem uprowadzenia. Sprawa zabójstwa wyszła na jaw pięć lat później, gdy na policję zgłosił się mężczyzna, który zeznał, że pomógł w spaleniu szczątków ofiary.

Jego zeznania potwierdzili przyjaciółka i brat Jolanty W.-K., którzy w 2001 r. pomagali jej w ukryciu zwłok i zacieraniu śladów. Prawdopodobnie z obawy przed tym, że ludzie ci mogą zdradzić miejsce ukrycia ciała, Jolanta W.-K. parę lat po zabójstwie zdecydowała się spalić szczątki. Cała trójka pomocników została osądzona w odrębnym procesie, uznano ich za winnych.

W sierpniu 2008 r. prokuratorzy "zaocznie" przygotowali zarzuty wobec Jolanty W.-K. Ponieważ kobieta mieszkała w Stanach Zjednoczonych, polska strona wystąpiła o jej ekstradycję. Amerykański sąd przychylił się do wniosku i w połowie maja br. Jolanta W.-K. została przewieziona do Polski.

Za jeden z prawdopodobnych motywów zabójstwa prokuratura uznała chęć zapewnienia sobie przez Jolantę W.-K. dobrej sytuacji materialnej. W czasie, kiedy doszło do zabójstwa, spotykała się ona z innym mężczyzną. Zdaniem śledczych mogła obawiać się, że po definitywnym zakończeniu związku ze Sławomirem K. utraci część majątku zgromadzonego w czasie ich wspólnego życia.