To Grzegorz S. zaprószył ogień, zapalając papierosa - ustaliła częstochowska prokuratura, która zakończyła śledztwo w tej sprawie i przesłała akt oskarżenia do Sądu Okręgowego w Częstochowie. Jak poinformował PAP prokurator Tomasz Ozimek, Grzegorzowi S. zarzucono nieumyślne wywołanie tragicznego pożaru, za co może grozić kara do ośmiu lat więzienia.

Reklama

Biegli psychiatrzy, którzy zbadali Grzegorza S., uznali, że choć w chwili powstania pożaru miał znacznie ograniczoną zdolność pokierowania swoim zachowaniem i rozpoznania znaczenia czynu, to jednak jego poczytalność nie była całkowicie zniesiona. Dlatego może odpowiadać przed sądem.

Do pożaru w lublinieckim szpitalu doszło w marcu 2010 r. W sali, gdzie wybuchł, zginęli mężczyźni w wieku od 50 do 60 lat. Kolejny pacjent zmarł później w Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Sześć innych osób - trzech pacjentów i trzy osoby z personelu - zostało poszkodowanych.

Jak powiedział prok. Ozimek, w całym oddziale przebywało wówczas ponad 120 pacjentów. W sali, w której doszło do pożaru, leżało osiem osób, wśród nich Grzegorz S. Tylko trzech pacjentów było w stanie samodzielnie się poruszać.



W pobliżu sali mieściła się palarnia - przed wejściem w życie nowej ustawy antynikotynowej w szpitalach psychiatrycznych palenie nie było zabronione - można było to robić w wyznaczonych pomieszczeniach. "Jak mówili lekarze, zakazywanie palenia nałogowym palaczom cierpiącym na zaburzenia psychiczne może przynieść więcej szkody niż sam tytoń" - wyjaśnił prok. Ozimek.

Jak wynika z ustaleń śledztwa, 2 marca ubiegłego roku ok. godz. 21.30 jeden z pielęgniarzy, który spotkał Grzegorza S. powiedział mu, by wrócił na salę, bo pozostali pacjenci już śpią. S. odpowiedział, że musi jeszcze zapalić. Okazało się, że nie ma od czego odpalić papierosa, wrócił więc na salę, wyjął zapałki lub zapalniczkę z szafki innego pacjenta. Z opinii biegłego wynika, że od żaru zapalanego papierosa zapalił się materac.

Reklama

Zdaniem prokuratury, S. najpierw próbował gasić pożar - materacem i wodą - a gdy to się nie udało, uciekł z sali i wrócił do palarni. Potwierdzały to m.in. oparzenia na jego rękach. "Grzegorz S. formalnie nie przyznał się do winy, ale w dużej części w swoich wyjaśnieniach potwierdza ustalenia postępowania" - zaznaczył prok. Ozimek.

W śledztwie zbadano też stan urządzeń i instalacji przeciwpożarowej w szpitalu. Zdaniem biegłego, nie była ona wadliwa. Początkowo nie zadziałała, bo pożar był bardzo niewielki; duży ogień wybuchł, gdy zaalarmowany pielęgniarz otworzył drzwi sali, co spowodowało dopływ tlenu. Personelowi udało się wyprowadzić z sali trzech pacjentów, czterech wynieśli dopiero strażacy. Trzech z nich już nie żyło.

Wojewódzki Szpital Neuropsychiatryczny im dr. Emila Cyrana w Lublińcu, zajmujący się leczeniem chorób psychicznych, a także neurologicznych i terapią uzależnień, ma ponad 100-letnią tradycję. Jest samodzielnym publicznym zakładem opieki zdrowotnej, jednostką samorządową województwa śląskiego.

Był to kolejny w ostatnich kilku latach tragiczny pożar szpitala w woj. śląskim. 1 stycznia 2006 r. w szpitalu zakaźnym w Bytomiu zginęło trzech pacjentów, a poszkodowanych zostało około 20 innych osób. Prokuratura, badająca okoliczności tamtej tragedii, ustaliła, że do powstania pożaru przyczynił się pacjent - jedna ze śmiertelnych ofiar tragedii. Pożar wybuchł od niedopałka papierosa. Mężczyzna, który zaprószył ogień, był nietrzeźwy.