Podobno tylko jeden fragment przemówienia Donalda Trumpa w Warszawie nie spodobał się przedstawicielom naszej władzy. Ręce, które tak oklaskiwały prezydenta USA w każdym innym momencie, zastygły, gdy powiedział: Po obu stronach Atlantyku nasi obywatele mają do czynienia z niebezpieczeństwem. To niebezpieczeństwo jest niewidoczne, ale znane Polakom. Rządowa biurokracja krępuje działalność obywateli. Zachód stał się wielki nie dzięki pracy biurowej i regulacjom, a dzięki ludziom, którzy mieli możliwość podążać za marzeniami i wypełniać swój los.
To, oczywiście, prawda. Urzędnicy nigdy nie budowali dobrobytu i postępu. Przeciwnie – w imieniu władców i rządów starali się jak najwięcej z dobrobytu uszczknąć. A więc rację mają politycy tacy jak Trump, którzy nawołują do walki z biurokracją, bo to przecież – jak mawiał znany brytyjski historyk Cyril Parkinson – „dobrze zorganizowana zaraza”?
Cóż, nigdy nie sądziłem, że to powiem, i wciąż z trudem przechodzi mi to przez gardło, ale... nie. Mylą się.
Gonienie króliczka
Zapewniam na wstępie, że nie wziąłem łapówki od żadnego z ponad 700 tys. pracujących w Polsce urzędników, by napisać artykuł w ich obronie. Nie jestem też socjalistą. Ale powiedzmy to sobie wprost: w debatę o biurokracji należy wpuścić trochę świeżego powietrza. Obecnie jest ona zdominowana przez dwie grupy, z których każda tkwi w błędzie.