Jak podaje "GW" "Instytut Lecha Wałęsy" znajduje się w finansowych tarapatach. Były prezydent postanowił go gruntownie przebudować, ponieważ zawisło nad nim ryzyko likwidacji z powodu długów, które pozostały po poprzednich prezesach: Mieczysławie Wachowskim (łączył on wcześniej funkcję prezesa Instytutu i Funduszu) oraz Piotra Gulczyńskiego.
Gulczyński tłumaczył kilka miesięcy temu, że pozostawił fundacje związane z Lechem Wałęsą w stabilnej sytuacji i bez kłopotów z rozliczaniem dotacji. O "zaoranie" ILW obwinił Wachowskiego, który z takim zarzutem się nie zgadza.
Audyt zlecił teraz już były prezes Jerzy Stępień. Wynika z niego, że dług ILW sięga obecnie ponad miliona złotych.
Gdy audyt w ILW trafił do Lecha Wałęsy, były prezydent zdecydował się na wymianę ludzi. Z fotela prezesa zrezygnował Jerzy Stępień. Ma on żal o dokonane przez Wałęsę zmiany.
Postawiłem sobie za cel zbadanie, jak wglądają finanse Instytutu. Razem z radą nadzorczą wykonaliśmy to zadanie. Kiedy byliśmy u końca tej pracy, to okazało się, że fundator bardzo istotnie zmienił skład rady nadzorczej. Pozostali członkowie rady poczuli się dotknięci sposobem zmiany i zachowaniem niektórych nowych członków rady, więc złożyli rezygnacje - mówi.
Były prezes Trybunału Konstytucyjnego, a teraz także były prezes ILW, dodaje: - Uznałem, że moje dalsze pozostawanie w ILW traci sens. Nie czując oparcia, uznałem, że moja misja jest skończona. Złożyłem rezygnację z funkcji prezesa i czeka ona na przyjęcie. Byłem pełny dobrej woli, ale przyznam szczerze, że choć wielokrotnie pełniłem poważne funkcje w państwie, to jednak przerasta moje możliwości - mówi.