Kierunki lekarskie działające na zwykłych uniwersytetach otrzymały od resortu nauki niezadowalające noty. Mimo to, jak się dowiedział DGP, kolejne uczelnie ustawiają się w kolejce, chcąc kształcić na kierunku lekarskim i lekarsko-dentystycznym. To m.in. Wyższa Szkoła Techniczna w Katowicach, Uczelnia Warszawska im. Marii Skłodowskiej-Curie, Elbląska Uczelnia Humanistyczno-Ekonomiczna, Wyższa Szkoła Gospodarki w Bydgoszczy czy Wyższa Szkoła Pedagogiki i Administracji im. Mieszka I w Poznaniu.
Lada moment wiele z nich straci możliwość uruchomienia takiego kierunku. A to za sprawą jednego przepisu. Nadanie uprawnień do kształcenia medyków będzie zależało od przyznanej kategorii, czyli poziomu prowadzonych badań naukowych. Teraz uczelnie oceniane są według czterostopniowej skali, gdzie kategoria A+ oznacza poziom wiodący w skali kraju, A – bardzo dobry, B – akceptowalny z rekomendacją wzmocnienia działalności naukowej oraz C – niezadowalający. Dodatkowo ministerstwo planuje wprowadzić jeszcze jedną ocenę: B+.
Wedle propozycji ministra Jarosława Gowina o uzyskanie pozwolenia na utworzenie kierunku lekarskiego lub lekarsko-dentystycznego będzie mogła się ubiegać uczelnia akademicka posiadająca przynajmniej kategorię naukową B+ w zakresie nauk medycznych lub nauk o zdrowiu. Oznacza to, że te, które mają niższą notę (B i C) albo nie mają jej wcale, nie będą mogły uzyskać uprawnień do uczenia medyków. Już teraz widać, że zwykły uniwersytet – o ile nie jest to uczelnia medyczna – ma kłopoty, aby otrzymać dobrą ocenę. Nie popisał się Uniwersytet Rzeszowski, który dostał najgorszą ocenę, czyli C. To oznacza, że nie spełnia ani wymagań naukowych, ani badawczych. Wyniku nie chciał komentować. Podobną ocenę otrzymał Uniwersytet w Olsztynie.
Reklama
Ale i inne kierunki na zwykłych uniwersytetach, np. na uniwersytecie w Zielonej Górze czy w Kielcach, otrzymały B, czyli "akceptowalny, ale do poprawy". Teraz oznacza to tylko tyle, że nie otrzymają one dodatkowych pieniędzy. Ale już w przyszłości nie miałyby szans w ogóle takiego kierunku prowadzić. Warto zaznaczyć, że wszystkie uczelnie medyczne otrzymały A, a najlepiej wypadła łódzka z oceną A+.
To, że uczelnie, które kształcą lekarzy, otrzymały słabsze noty, jest spowodowane tym, że w ostatnim czasie wiele wydziałów, które utworzyły te kierunki, nie angażowało się w prowadzenie badań naukowych, tylko w kształcenie studentów – uważa prof. Jerzy Malec, rektor Krakowskiej Akademii im. Andrzeja Frycza-Modrzewskiego. I wyjaśnia, że uruchomieniem studiów medycznych interesują się też szkoły, które prowadziły do tej pory kierunki licencjackie, takie jak np. kosmetologia czy dietetyka. – Często zatem skupiają się przede wszystkim na kształceniu praktycznym, a nie na rozwoju naukowym i prowadzeniu badań – dodaje prof. Malec.

W tym roku na medycynie było o 1,4 tys. miejsc więcej

Nasz rozmówca obawia się, że propozycja ministra Gowina pozbawi te wydziały resztek nadziei na uruchomienie studiów dla przyszłych medyków. Jego zdaniem decydujące powinny być warunki kształcenia, a nie jakość prac naukowych. Już teraz trzeba spełnić wyśrubowane wymagania, aby uzyskać prawo do kształcenia lekarzy, m.in. dysponować odpowiednią kadrą, posiadać zaplecze laboratoryjne, mieć podpisane umowy ze szpitalami itd. Ministerstwo Nauki przekonuje, że liczy się jakość, i podkreśla, iż te uczelnie, które nawet mają słabe noty, nie mają się czego obawiać, bo zmiana przepisów dotyczy dopiero nowych kierunków.
Z tym że obniżenie standardu kształcenia może sporo kosztować. Ministerstwo przekonało się o tym w tym roku, kiedy Polska o mały włos nie straciła amerykańskiej akredytacji, dzięki której polski dyplom medyczny jest uznawany również w USA. Chodziło o to, że jedna z uczelni chciała na płatnych studiach skrócić czas kształcenia. Ostatecznie sprawę udało się załatwić, jednak wymagało to wizyty w USA jednego z wiceministrów nauki. Kłopot polega na tym, że jeżeli jedna z uczelni nie dotrzyma standardów, uprawnienia stracą wszystkie. MZ wyjaśnia, że chce poprawić sytuację niedoboru kadr i zwiększa limity przyjęć na studia. W tym roku liczba miejsc na studiach stacjonarnych i niestacjonarnych wzrosła o 1400 w stosunku do 2015 r. Jednak to się może skończyć. Uczelnie będą miały trudniej, żeby otworzyć nowe wydziały.
Uniwersytet Warmińsko-Mazurski w tym roku wręcz zmniejszył liczbę miejsc na stacjonarnym kierunku lekarskim (pomimo że Ministerstwo Zdrowia dało zielone światło na otworzenie większej liczby miejsc) ze 150 do 120. Powód? Głównie problem z kształceniem praktycznym. – Nasz szpital akademicki jest bardzo niewielki – przyznawał prof. Andrzej Rynkiewicz z UWM. I choć współpracuje ze szpitalem miejskim i wojewódzkim oraz szuka miejsc, w których studenci mogliby się uczyć zawodu, to nie zawsze w pełni rozwiązuje to problem. Uniwersytet liczy, że w przyszłości uda się powiększyć szpital akademicki, na razie jednak go na to nie stać.